Na czymś trzeba się oprzeć
Rozmowa z Anastazją Nakov, emerytowaną wiceprezeską Francuskiej Federacji Psychoterapii Psychoanalitycznej Dzieci i Młodzieży
Tutaj, w mieszkaniu z widokiem na gotycką katedrę w Metz nad Mozelą pomieściła wspomnienia wszystkich ważnych dla niej domów. Anastazja Nakov urodziła się w 1937 r. w Warszawie na ul. Narbutta 45. Pokoje z dzieciństwa pamięta jak przez mgłę, bardziej z opowieści bliskich. Ojciec był bułgarskim dyplomatą, matka – Polką z okolic Kutna. Anastazja podejrzewa, że rodzice musieli wiedzieć o zbliżającym się niebezpieczeństwie, bo tuż przed wybuchem wojny znalazła się z mamą w Bułgarii. Podczas pierwszych bombardowań Warszawy jej ojciec został ranny, a zaraz potem odesłany do swojego kraju. Rodzina przetrwała wojnę, ale straciła dom. Najpierw zajęli go sowieci, potem angielskie dowództwo misji wojskowej na Bałkanach. Nakovów przygarnęli sąsiedzi. W ich garażu swego czasu też stacjonowały wojska sowieckie. Gruziński oficer powiedział któregoś dnia do ojca Anastazji: „Wam się wydaje, że my jesteśmy tu tymczasowo. A ja wam mówię, że jeśli już gdzieś wyruszamy, to nie po to, żeby wracać”.
Jak potoczyły się Pani losy po wojnie?
Maturę zdałam w Sofii, tam też zaliczyłam dwa pierwsze lata medycyny. Na trzecim roku studiowałam w Warszawie, a później już w Paryżu. W 1957 r. przyjaciele ojca zaprosili mnie na wakacje do Francji. Bardzo chciałam jechać, ale mój bułgarski paszport pozwalał na pobyt tylko w Polsce. Pomogła mi koleżanka-emigrantka mieszkająca w Austrii. Pociągi do Sofii jechały przez Wiedeń. Zaryzykowałam i przesiadłam się tam w pociąg do Paryża. W stolicy Francji już po dwóch dniach namierzyli mnie pracownicy ambasady bułgarskiej. Musiałam im tłumaczyć, dlaczego się nie zameldowałam. Bardzo się bałam. Tymczasem oni rozszerzyli mój paszport na Francję. Rządził już wtedy Chruszczow – to była gra pozorów, komuniści nie chcieli mieć na Zachodzie uciekinierów.