Znajdujące się w Chorzowie Planetarium Śląskie jest budynkiem przewrotnym. Po pierwsze dlatego, że jest schowane w „krzakach”, czyli w Śląskim Parku Nauki. Jest on największym parkiem miejskim w Polsce, a do tego na wpół dzikim. Do samego budynku nie można dostać się samochodem (choć zdarzają się wyjątki): dojechawszy drogą meandrującą wzdłuż podmokłej łąki, trzeba zaparkować na leśnym parkingu i dojść pieszo do wyłaniającego się zza drzew pagórka. Planetarium stoi na jego szczycie.
Obiekt przypomina laboratorium szalonego profesora z filmu science fiction. Uwagę zwraca przede wszystkim kopuła – 23-metrowej średnicy, pokryta stapiającą się z niebem blachą aluminiową. Budzi ona skojarzenia z socrealistyczną architekturą warszawskiego kina Iluzjon. Nic dziwnego – oryginalny budynek projektu krakowskiego architekta, Zbigniewa Solawy, powstał w tym samym okresie co warszawskie kino autorstwa Mieczysława Pipreka. W obu wypadkach projektanci starali się pogodzić narzucony systemowo neoklasycyzm z chęcią tworzenia w duchu modernizmu.
Mimo usytuowania na szczycie pagórka zwanego Górą Parkową planetarium nie rzuca się w oczy aż do momentu, gdy trafiamy na jego oś prowadzącą szerokimi schodami do drzwi wejściowych. Przewrotność wynika również z faktu, że główna bryła (okrągły hol z nadwieszoną częścią mieszczącą planetarium wraz z kolistym obejściem) wydaje się być całością budynku. Tymczasem jest go dużo więcej, o czym dowiadujemy się dopiero we wnętrzu wyremontowanego holu. Za nim wyłania się dziedziniec zegarowy i to on scala zespół obiektów. Co ciekawe, obwarzanek otaczających go biur został podzielony na 23 segmenty ze względu na niestabilność gruntu wynikającą ze szkód górniczych.
Zza tych brył wystaje słynna kopuła obserwatorium astronomicznego, kryta blachą aluminiową, podobnie jak kopuła planetarium i oddalonej nieco wieży obserwacyjnej. Na środku dziedzińca, w miejscu niegdysiejszego baseniku, dostrzegamy taflę szkła, pod którą znajduje się wkopana w pagórek główna sala ekspozycyjna nowego centrum nauki. Uświadamiamy sobie prawdziwą skalę Planetarium Śląskiego po rozbudowie.
Programowa powściągliwość
Architekci nie mieli łatwego zadania. Ze względu na wyrażone w warunkach konkursu ambicje powierzchniowe instytucji Joanna i Michał Kapturczakowie z poznańskiej pracowni postanowili umieścić nową część prawie całkowicie we wnętrzu wzgórza. Dzięki temu nie zdominowała ona emblematycznej bryły, kojarzonej przez mieszkańców Śląska. Tylko nowy hol wraz z kawiarnią i salami ekspozycyjnymi pojawiają się u podnóża pagórka jako prosta, żelbetowo-szklana forma – wychodząca zeń i sugerująca, że w środku schowana jest reszta budynku.
Wrażenie robi programowa powściągliwość. Architekci z szacunkiem potraktowali oryginalny wystrój wnętrz dawnej części, umiejętnie wydobywając światłem stiuki oraz kamienne okładziny.
Wnętrza z 1955 roku płynnie łączą się z nowymi, choć te ostatnie rozpoznajemy po dobrze wykonanych połaciach betonu i okładzin z perforowanej blachy, przywodzącej na myśl zrewitalizowaną kopułę. Zastosowanie we wnętrzach materiałów użytych na zewnątrz pogłębia wrażenie integralności i przenikania – to trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia z niekończącymi się powierzchniami rodem z rzeźb Maxa Billa lub figur fizycznych, takich jak wstęga Moebiusa.
Jury Nagrody Specjalnej magazynu „Salon” najwięcej czasu spędziło w Sali z nowym japońskim projektorem (symulatorem piorunów) oraz w specjalnym pokoju, gdzie można doświadczyć tąpnięć górniczych i trzęsień ziemi. Podobało się również wyeksponowanie artefaktów z oryginalnego planetarium, na przykład wciąż sprawnego projektora nieboskłonu z lat 50. Warto też wspomnieć, że Kapturczakowie włożyli niemało wysiłku w zaprojektowanie wielu proekologicznych rozwiązań. Pomógł w tym już pomysł schowania budynku w ziemi, co wpłynęło pozytywnie na bilans energetyczny. Dolny pawilon wejściowy, choć przeszklony i znajdujący się od południa, zaprojektowano tak, żeby szklane połacie były stale zacienione wystającym żelbetowym dachem.
Symbol z nową siłą
Architekci zastosowali izolacje termiczne ze szkła piankowego, czyli z recyklingu, a na dachu nowego pawilonu wprowadzili kwietną łąkę na grubych warstwach izolujących. Budynek korzysta też z gruntowego wymiennika ciepła.
Consultor Architekci podeszli do przebudowy Planetarium Śląskiego z niebywałym szacunkiem, unikając ostentacji, szukania efektu wow czy prób zdominowania starej części. Dotyczy to zarówno brył, jak i wnętrz. Dzięki temu powiększenie obiektu wyszło naturalnie. Zyskała i architektura, i instytucja. Planetarium oferuje teraz znacznie bogatszy program edukacyjny – a zapisy trwają, bo chętnych wielu. Oby się tak działo przez kolejne 70 lat!
Joanna Kapturczak, Consultor Architekci
Planetarium w Chorzowie to forma wyrazista, która mocno wrosła w świadomość mieszkańców Śląska. Nie chcieliśmy niszczyć tego przywiązania do budynku symbolu. Zależało nam na tym, by po rewitalizacji można było go zidentyfikować i przywołać wspomnienia z wycieczek do planetarium, nawet tych sprzed kilkudziesięciu lat. Żeby zbudować nowy pawilon o powierzchni kilku tysięcy m kw., bo takie były potrzeby, musieliśmy odejść od tradycyjnych rozwiązań. Tak duży pawilon z dachem przesłoniłby ikonę powojennej architektury. Dlatego nowa część ekspozycyjna została ukryta we wzgórzu, które otacza planetarium. Mieliśmy już doświadczenie w projektach pod ziemią i wiedzieliśmy, jak ważny jest dostęp do światła dziennego. Szukaliśmy miejsca, przez które można byłoby je wpuścić. Idealna okazała się dawna sadzawka w samym centrum odnowionego dziedzińca z zegarem słonecznym. Ważna była też dla nas dostępność, otwartość budynku. Mocarnych schodów do zabytkowego gmachu nie pokonają osoby niepełnosprawne, dlatego powstało drugie wejście z boku, tam też jest kawiarenka, gdzie można odpocząć po zwiedzaniu i popatrzeć na park. Nie jestem zwolenniczką efektu wow w architekturze, dlatego wszystko staraliśmy się modernizować dyskretnie, z wyczuciem – dobra muzyka też nie zawsze jest głośna.
Laureaci Nagrody Architektonicznej „POLITYKI” za rok 2022
Projektantka zwycięskiego podwarszawskiego targowiska Błonie, Aleksandra Wasilkowska, w swoim pozornie skromnym planie modernizacyjnym uwzględniła wiele aspektów funkcjonalnych, tworząc miejsce do handlu dla lokalnych rolników i producentów, ale również ważny element przestrzeni publicznej. Oprócz zaprojektowania odpowiednich miejsc ekspozycji czy zadbania o istotne udogodnienia (brak krawężników, stojaki na rowery, estetyczne toalety) architektka wzięła pod uwagę też aspekt ekologiczny (blisko jedną trzecią powierzchni targowiska zajmują tereny zielone, a układ dachu sprawia, że deszczówka spływa tam, gdzie jest roślinność) oraz społeczny, tworząc miejsce spotkań mieszkańców w każdym wieku. Ten ostatni jest istotny także dla parku kieszonkowego w Bytomiu – ulubieniec czytelników „Polityki” wśród finalistów pełni rolę terenu zabaw dla dzieci oraz miejsca relaksu.