Życie bywa jasne, życie bywa ciemne. Obie jego twarze znał bardzo dobrze. To widać we wszystkich pracach artysty, gdzie obok słońca zawsze pojawia się cień. Stale obecny w twórczości malarza. Jest o krok. Na płótnie i na papierze. Ryszard Gancarz, grafik i malarz z wyboru i talentu, z temperamentu obserwator codzienności, zapisywał te twarze życia każdego dnia. Wytrwale, pracowicie, czule, nierzadko na przekór chorobie, która raz po raz odbierała mu siły.
Malował, rysował, robił wklejki fotograficzne. Autorski efekt osiągał za pomocą plamy malarskiej i ekspresyjnej kreski rysunku. Kreska to zresztą znakomite narzędzie w ręku malarza reportera. Umożliwia natychmiastowy zapis chwili, rejestrację przelotności, ruch sylwetki. Jak migawka aparatu fotograficznego. Oto grupa postaci: jedne czarne, powoli wyłaniają się z cienia ulicy; inne białe, jakby oblane strugą światła; nieliczne dotknięte przez artystę wątłą plamą koloru. Wszystkie zatrzymane w pół drogi.
Wnikliwy widz wypatrzy w pracach Gancarza powtarzające się postaci. Są intensywne. Może ważne? Może to one nadają miastu rys? Albo kolor życiu? Są i takie, które pojawiają się tylko raz. Miasto nie schodzi jednak z pola widzenia artysty. Ale traci wymiar dosłowności.
Choć jego twórczość traktowana jest czasem jako reportaż z życia Sandomierza, miasta, w które wrósł i które stało się jego tworzywem, to naprawdę wykracza poza ten poziom znaczeń. Ulice są tylko pretekstem do refleksji o świecie, a miasto metaforą globu. Płótna i kolaże zapełnione ludźmi-pielgrzymami, wędrowcami, przechodniami układają się w kolejne cykle: „Autobiografia”, „Ściany”, „Listy”, „Torsy”, „Na plaży”, „Katedry”, „Miasto kobiet”, „Na mojej ulicy”, „Gra w miasto”, „Przechodzący”.