Między rzeczywistym a wyobrażonym
Droga artystyczna Jana Tyńca: malarstwo, rysunek, fotografia
Zofia Małysa-Janczy: Początek Pana drogi artystycznej, a były to lata 80., wyznaczają prace malarskie, w których mieszają się różnorodne stylistyki, odwołania do alegorii absurdu i cytaty z historii sztuki. Później wykorzystuje Pan w twórczości także fotografię i rysunek. Na ile poszerzenie repertuaru mediów wiąże się z wyjazdem do Nowego Jorku, gdzie od 1987 r. miał Pan pracownię?
Jan Tyniec: Po przyjeździe do Nowego Jorku byłem całkowicie pochłonięty malarstwem, pracowałem nad obrazami dużych formatów. Ale od 1995 r. zacząłem coraz więcej fotografować, co zmieniło moje myślenie o rysunku i malarstwie. Malarstwo daje nieograniczone możliwości modyfikacji, w fotografii decyzję trzeba podjąć szybko.
Ważna jest dyscyplina. Z czasem wykorzystywane przeze mnie techniki zaczęły coraz bardziej się przenikać, powstawały obrazy z elementami kolażu, z minimalnym użyciem tradycyjnych narzędzi malarskich, przede wszystkim pędzli, za to z wykorzystaniem kontrolowanego przypadku. Pod koniec lat 90. pracowałem nad fotografiami do cyklu Indefinite Boundary: Desert [Nieokreślona granica: pustynia – red.], a w mojej pracowni na Manhattanie – nad serią rysunków podejmujących ten sam temat. Spędziłem dużo czasu z dala od Nowego Jorku, fotografując pustynie południowego zachodu Stanów. Moje myślenie o fotografii szybko się zmieniało. Od rana do zmroku obserwowałem wodę, niebo. Byłem zahipnotyzowany przestrzenią, mijającym czasem oraz zmieniającym się światłem i wykorzystywałem wszelkie wymówki, żeby nie wracać do pracowni!
Rezultatem tych wędrówek, obok fotografii, stały się rysunki z elementami kolażu – były nimi mapy topograficzne tych niezamieszkanych obszarów. Pracując nad rysunkami, wykorzystywałem lany wosk, farbę metaliczną i ogień.