Sztuka w bagażu podręcznym
Wiedeń, Florencja, Bazylea, Londyn i Berlin. Pięć wystaw, które trzeba zobaczyć
Wydawało się, że tegoroczne Biennale Sztuki w Wenecji przyćmi wszystko – miłośnicy sztuki pojadą właśnie na nie, ignorując wystawy w innych miejscach Europy. A znane muzea i galerie, przewidując taki właśnie scenariusz, nie przygotują już niczego ciekawego. I oto niespodzianka: muzea potraktowały Biennale jak wyzwanie i śmiało proponują wystawy, których nie można pominąć. Bo jak tu nie wybrać się do Wiednia, kiedy Albertina, galeria słynąca z „papierów” – ma przecież zbiory grafik i druków – nagle strzela największą w historii wystawą geniusza pop-artu, Amerykanina Roya Lichtensteina. Taka okazja zdarza się raz w życiu: dziewięćdziesiąt obrazów, grafiki, rzeźby – wspaniale pokazane w przestronnych salach, wyjaśniają amerykańską fascynację produkcją masową. Akurat Lichtensteina fascynowały komiksy, czyli historie ściśnięte do rozmiarów małej ramki, i uczucia, które muszą się zmieścić w dymku rozmowy.
Malarz przenosił komiksy na płótna w technice kropek Ben Day, tak aby obrazy wyglądały jak reprodukcje, powtarzalne, bezosobowe kopie, oddające ducha industrializacji. Rynek to kupił: najpierw, w latach 60. XX wieku „obrazkowe historie na wielkich płótnach” pokochali Amerykanie. Następnie moda na pop-art podbiła Europę. W 2011 roku za obraz Lichtensteina „Widzę cały pokój i nie ma w nim nikogo” w domu aukcyjnym Christie’s zapłacono 43 miliony dolarów. Dziś, żeby zobaczyć dziewięćdziesiąt oryginalnych dzieł mistrza – i choć przez chwilę poczuć radość z „bycia ich właścicielem” – wystarczy zapłacić 30 euro, ale bilet na wystawę koniecznie trzeba zarezerwować wcześniej przez internet.
Florencja kontra weneckie Biennale
Z niepodzielnym panowaniem weneckiego Biennale walczy też ambitnie Palazzo Strozzi we Florencji, pokazując wystawę tytana współczesnej sztuki niemieckiej, Anselma Kiefera.