Chcieliśmy mieć na Kaszubach, gdzie od lat spędzamy całe miesiące, rodzinny dom wypoczynkowy, miejsce, które pomieści nasze temperamenty, pięcioosobowy gwar, nawyki, chęć goszczenia i potrzebę oddalenia od tempa prężnie rozwijającego się Gdańska – opowiada Jan Sikora, architekt realizujący na całym świecie zlecenia na obiekty publiczne i prywatne.
Wtulony w skarpę nieopodal jeziora 130-metrowy dom Jan Sikora wybrał sam. Zaledwie półtorej godziny drogi od Gdańska, gdzie w Stoczni Cesarskiej mieści się jego pracownia.
Bez półśrodków
Murowany, ocieplony i pokryty drewnem budynek rozbudził wyobraźnię architekta. Mógł stać się czymś więcej niż letnisko. Tym bardziej że zimą jezioro wygląda bajkowo. – Kiedy zacząłem go zmieniać, odsłaniał kolejne swoje atuty. Miał być nasz, więc nie chciałem odpuścić żadnego detalu – opowiada Sikora. – Postanowiliśmy z żoną, że nie będziemy się tu godzić na żadne kompromisy. Żałowaliśmy ich w gdańskim mieszkaniu, tu wszystko miało być dokładnie takie, jak sobie wymarzyliśmy. Jak fotel, to ten dawno wypatrzony – solidny, wygodny, piękny. Jak kolor, to wybrany po kilkunastu próbach, odnaleziony w czasie specjalnej wyprawy z synem do Szwecji, bo tam jak nigdzie indziej potrafią z szacunkiem traktować drewniane budynki. To było jak poszukiwanie zaginionej osoby – wspomina.
Nieuchwytne piękno
Wnętrze podwoiło wysokość, zyskując dwa pokoje na antresoli, na zewnątrz wyrosły tarasy, pojawiła się balia do kąpieli pod gołym niebem. Obok stanęła sauna w kształcie beczki. – Przyroda jest w tym miejscu obłędna, dlatego wnętrze domu pozostawiliśmy jak najbardziej neutralne: przestrzeń, światło, drewno i biel – wyjaśnia architekt.