Wyobrażam sobie takie czasopismo: pełne zdjęć wspaniale opustoszałych domów, krzepiących historii ludzi, którzy dali radę, i praktycznych porad. Do tego reklamy firm przeprowadzkowych i komisów z używanymi rzeczami oraz ogłoszenia „kupię-sprzedam-zamienię”. Wyrzucanie jest sexy! Oddawanie w dobre ręce – sexy jeszcze bardziej! Czytaliby państwo taki magazyn? Nie? Za darmo też nie? Ech, trudno!
Są oczywiście fachowcy, którzy spakują stare mieszkanie i przewiozą rzeczy, lecz oni nie wyręczą nikogo w najbardziej pożytecznej i najboleśniejszej czynności – selekcji. Dorobiliśmy się wprawdzie świętej od pozbywania się rzeczy, w osobie Marie Kondo, ale czy ta nieco robotyczna kobieta potrafi przekazać cały zakres gwałtownych emocji towarzyszących zmianie mieszkania? Przeprowadzałem się kilka razy i znam to wyzwalające uczucie wyrzucania, oddawania, sprzedawania... Rosną skrzydła, widzę już, jak się odrywam od ziemi, zostawiam na dole cały ten bagaż, który ciągnął mnie w dół, i lecę leciutki w nowe życie. Ale każda wyprowadzka to też remanent życiowy, a nie tylko rzeczowy. Nie ma rady, trzeba pokornie zejść na klęczki, każdą rzecz dokładnie obejrzeć i pohamletyzować: brać czy nie brać? Brać czy nie brać ten kawałek starego siebie?
Klękam więc nad szczątkami dotychczasowego życia i zaczyna się bolesna selekcja. Bo kto za mnie rozedrze szaty nad każdą szatą? Kto mnie lepiej zbeszta za kolejną zapomnianą parę prawie identycznych dżinsów? Kto niepotrzebnie skręci w aleję wspomnień z biletem samolotowym z czasów, gdy chodziło się do biura podróży i kupowało je na specjalnych blankietach? Kto przeklnie jajcarski prezent, który i tak zawsze bardziej śmieszył ofiarodawcę? Kto za mnie pożałuje, że nie ugotował nic z tych egzotycznych składników kupionych w przypływie kulinarnej inspiracji?