Aktualności

W stronę słońca

Dzień coraz dłuższy, cień coraz krótszy. Cień epidemii jakby też. Co zrobić z odzyskaną swobodą, kiedy zniknie na dobre?

Kilka lat temu na propozycję wypadu do Londynu zareagowałem filozoficznie: „Dlaczego mam jechać do Londynu, skoro nigdy nie byłem w Suwałkach?”. Samolot to przecież zguba dla środowiska, a przyzwyczailiśmy się, że łatwiej i taniej spontanicznie skoczyć na drugi koniec Europy niż – powiedzmy – do Zamościa. Ale chodziło mi też o to, że nieograniczony dostęp do informacji rozbudza tragiczny, bo niemożliwy do zaspokojenia apetyt. Mogę polizać przez szybkę smartfona każdy zakątek świata, ale życia nie starczy, żeby je wszystkie odwiedzić. Może lepiej na spokojnie poznać to, co na wyciągnięcie ręki? Musiałem to pomyśleć w złą godzinę, bo od roku, od czasu wybuchu pandemii, nie byłem za granicą ani razu (nie licząc górskiego spaceru na czeską stronę na smażony ser i piwo). Za to wreszcie dojechałem do Suwałk! Kto by się spodziewał?

W styczniu 2020 r. glob skurczył mi się jeszcze bardziej. Odwiedziłem Los Angeles. Nigdy nie byłem tak daleko i nigdy nie było to takie proste. Dreamliner latał bezpośrednio, dolar stał całkiem nisko i właśnie znieśli wizy. Miałem dwa tygodnie słońca, pomarańcze prosto z drzewa i architekturę prosto z Taschena. W Los Angeles pierwszoligowi architekci od lat budują domy dla zamożnych i ambitnych klientów, którzy pozwalają im zaszaleć. Zwiedziłem więc monumentalne wille Wrighta, dom z pracownią Eamesów i niezliczone modernistyczne cacka, zawieszone na wzgórzach nad miastem. Niektóre z tych budowli to już muzea, po których z werwą oprowadzają przewodnicy, zwani tam uroczo „docentami”. Właściciele innych domów uchylają drzwi pasjonatom. „Sam jestem fanem modernizmu i kiedyś też się tak wkręcałem” – wyznał gospodarz cudownej willi projektu Rudolfa Schindlera w Silver Lake, który wypatrzył nas na podjeździe.

Salon 6/2021 (100179) z dnia 22.03.2021; Felieton; s. 38
Reklama