Prof. Alina Kowalczykowa o Juliuszu Słowackim, najbardziej niedocenionym polskim romantyku
Dobiega końca Rok Jubileuszowy Juliusza Słowackiego (150-lecie śmierci). Uroczystości były skromne, okolicznościowe edycje opóźnione, a mimo to efekty zapowiadają się świetne. Gdyż z punktu widzenia dobra poety ważne jest naprawdę tylko to, czy obecnie odnajdziemy jakieś nowe inspiracje w jego twórczości – w latach poprzednich zainteresowanie Słowackim bardzo bowiem osłabło. Teksty autora „Beniowskiego” zaczęły się wydawać dość zdezaktualizowane. „Testament mój”, nostalgiczny „Hymn o zachodzie słońca” i „Kordian” czytany jako dramat narodowy (z bohaterem-nieudacznikiem, który zemdlał, zamiast zabić cara) – nie najlepsze to wprowadzenie w twórczość wieszcza.
Diabli nadali rocznice. Zawsze przychodzą nie w porę. Sieją wokół siebie łany wzniosłego pustosłowia, męczą szkolną dziatwę (z maturzystami na czele), owocują krociami imprez dyktowanych kalendarzowym koniunkturalizmem. I właściwie nigdy nie wnoszą nic specjalnie istotnego. Nie sprawiają miłej satysfakcji, że oto, proszę, możemy pod rocznicowym pretekstem ze szczególną intensywnością poobcować z wielkim przodkiem-jubilatem, który i na co dzień przecież żyje w naszych myślach jako partner, inspirator, wódz. Okazuje się, że ani na co dzień, ani od święta.