Jeśli sprawy potoczą się naprawdę źle, amerykańska kawaleria przyjedzie z odsieczą, tak jak przybywała w przeszłości. Żadne europejskie państwo z osobna, jak również wszystkie razem, nie mają zdolności do samoobrony. Jesteśmy wszyscy, na dobre i złe, ukryci pod tarczą tzw. Pax Americana. To przekonanie jest podstawą europejskiego myślenia o obronie i bezpieczeństwie. Niestety, staje się ono coraz mniej uzasadnione.
Do niedawna panowało w Europie w dużej mierze uzasadnione poczucie, że Ameryka jest gwarantem swoistej stabilizacji – poprzez środki pokojowe albo militarne. To ona sprawiała, że koniec końców świat był bezpieczniejszy. Zdaję sobie sprawę, że ten pogląd jest przez wielu podważany, ale trudno przeciwstawić się temu, że takie stanowisko zarówno w Europie, jak i w myśleniu o Europie przeważało. To właśnie jest Pax Americana w swym najbardziej podstawowym znaczeniu.
Jestem przekonany, że obecny moment w historii świata będzie oceniony jako czas przełomu – kulminację procesu prowadzącego do upadku Pax Americana.
Koniec Pax Americana nie jest dziś bynajmniej związany z amerykańskim izolacjonizmem. Wręcz przeciwnie. W bardzo wielu sytuacjach doświadczamy zwiększonego zaangażowania Amerykanów: zdecydowane zaostrzenie polityki wobec Rosji; zwrot ku Azji; straceńcze próby załagodzenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego; pośredni i bezpośredni udział w wydarzeniach w Egipcie i innych miejscach arabskiej wiosny; wzmożona aktywność w Iraku przed wycofaniem wojsk i ciągłe zaangażowanie w Afganistanie, udział w walce z Państwem Islamskim; pełne determinacji próby podtrzymywania sojuszu z Turcją; działania dyplomatyczne w związku z konfliktem na Ukrainie; strategiczne działania na rzecz podpisania Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji (Transatlantic Trade and Investment Partnership – TTIP), konstruktywne zaangażowanie w podpisanie Balijskiej Umowy Ułatwiającej Handel (Bali Trade Facilitation Agreement) i odświeżone zainteresowanie Afryką.