Gangster, który został merem. Czyli jak się robi politykę po ukraińsku
„Korupcja to w kontekście Ukrainy termin poetycki, zupełnie nieadekwatny do opisu naszego złodziejstwa i bandytyzmu” – oświadczył w Charkowie podczas niedawnego regionalnego zjazdu Antykorupcyjnego Forum Michaił Saakaszwili, były prezydent Gruzji, obecnie gubernator Odessy, który organizuje obywatelski ruch walki z korupcją.
W charkowskim zjeździe nie brał udziału mer miasta Gienadij Kernes. Jedna z lokalnych gazet próbowała nawet zainicjować dyskusję na ten temat, ale na próbie się skończyło. Po Majdanie realna polityka wraca na swoje miejsce, za szczelnie zamknięte drzwi. Tam mer Kernes czuje się najlepiej.
Nie lubi dziennikarzy, zabronił im wstępu na ceremonię inauguracji po wygranych ubiegłej jesieni wyborach lokalnych. Wygrał je już w pierwszej turze, otrzymał 65,7 proc. głosów, przy frekwencji ponad 45 proc., z dużą (ponad 40 punktów proc.) przewagą nad kandydatem Partii „Samopomoc” Tarasem Sitenko (12,3 proc). Wygrał mimo bardzo złej prasy i fatalnej opinii w Radzie Najwyższej, gdzie grupa deputowanych związanych z ministrem spraw wewnętrznych Arsenem Awakowem, byłym gubernatorem obwodu charkowskiego, starała się go wyeliminować z politycznej gry.
Jak to się stało – pytali siebie i opinię publiczną dziennikarze stołeczni – że człowiek z taką przeszłością, oskarżony o przestępstwa przeciwko Euromajdanowi, do końca związany z Wiktorem Janukowyczem, został merem drugiego pod względem liczby mieszkańców miasta Ukrainy?
Gra w trzy kubki
Pierwsze realne pieniądze Gienadij Kernes, rodowity charkowianin, absolwent zasadniczej szkoły zawodowej o specjalności kreślarz wyrobów metalowych, zarobił na spekulacji bonami sieci sklepów „Bieriozka”, radziecką wersją naszego „Pewexu”.