Edwin Bendyk: – Redakcja Słownika Oksfordzkiego uznała, że najważniejszym słowem 2016 r. była postprawda. Oznacza ono, że w miejsce prawdy wchodzą emocje. Czy w takim świecie można jeszcze mówić o mediach? Przecież miały służyć właśnie porozumiewaniu się.
Mirosław Filiciak: – To prawda, klasyczna wizja, że debata publiczna z udziałem mediów służy porozumieniu, rozsypuje się jak jakaś fantastyczna utopia. Bo też coraz większy problem mamy nie tylko z kategorią prawdy i racjonalności, ale także pojęciem mediów. Ciągle mówimy o prasie, telewizji, ale w istocie media rozlały się poza tradycyjną klasyfikację, a o ich funkcjonowaniu i przepływach komunikacyjnych decydują dziś algorytmy, oprogramowanie, protokoły. O porozumiewaniu między ludźmi, ale także ludzi z maszynami i maszyn z maszynami w coraz większym stopniu decydują dziś tzw. aktorzy nie-ludzcy.
O tym, że „oprogramowanie wzięło władzę”, pisał już wiele lat temu Lev Manovich, głośny badacz nowych mediów. A przecież jeszcze przed dekadą karmiliśmy się nadzieją, że nowe media pomogą w odnowie sfery publicznej i demokracji.
Dokładnie 10 lat temu, w styczniu 2007 r., tygodnik „Time” ogłosił człowieka roku – na okładce pojawił się zaimek You (Ty), komputer osobisty oraz lusterko. Wtedy jeszcze żywa była utopia Web 2.0. Każdy, uzbrojony w dostęp do internetu, mógł ominąć tradycyjne media, Hollywood, studia producenckie, by dotrzeć ze swoim komunikatem i ofertą do innych odbiorców.
Co się zmieniło po dekadzie? Przecież internet jest dziś głównym medium, korzysta z niego zdecydowana większość ludzi nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Polsce i Chinach. Bez internetu trudno wyobrazić sobie dostęp do bezpośrednich przekazów z Syrii lub Donbasu.