Ludzie może i nie są źli…
Prezentujemy archiwalny reportaż Hanny Krall
Spośród tysięcy artykułów, które ukazały się w POLITYCE przez 60 lat, wybraliśmy teksty trójki ważnych i przez lata kojarzonych z naszym tygodnikiem autorów – Ryszarda Kapuścińskiego, Hanny Krall i Zygmunta Kałużyńskiego. Reprezentują one różne epoki (1959, 1980, 1998 r.), różne style i różne tematy, które podjęli autorzy, a jednak doskonale oddają wrażliwość, którą POLITYKA szczyci się do dzisiaj.
***
Anna Walentynowicz na pytanie o początek.
(Trzeba, byśmy wiedzieli wszystko od początku, to może zrozumiemy, co się stało. Czternastego sierpnia co się stało, po dwunastej parę minut, kiedy to, wchodząc do stoczni, Anna Walentynowicz zobaczyła w bramie jakieś panie czekające na nią z kwiatami i usłyszała, że jacyś panowie proszą, by weszła na koparkę i powiedziała parę słów).
– Mam pięćdziesiąt jeden lat, urodziłam się na Wołyniu. Miałam matkę, ojca i brata. Kiedy wybuchła wojna, ojciec poszedł na front, brata wywieźli, a matka umarła na serce. Przygarnęli mnie obcy ludzie. Po powrocie do Polski zaczęłam chodzić po wsiach i najmować się do pracy: latem do żniw, jesienią do sprzedawania noży kuchennych, które gospodarze wyrabiali ze starych kos, a zimą moi państwo pędzili wódkę, więc w nocy pilnowałam, żeby nie rozsadziło kotła, w dzień nosiłam w plecaku butelki na handel. Za tę wódkę i noże dostawałam mąkę, ziemniaki i naftę, które dźwigałam, wracając do moich państwa.
Przyjechaliśmy do Gdańska. Gospodarze dostali z Unry klacz i krowę, panicze poszli do szkół i musiałam zająć się gospodarstwem. Ja do szkoły nie chodziłam, tyle co przed wojną, skończyłam wtedy cztery klasy, choć w papierach podaję, że siedem. Trzeba było wypełnić ankietę na spawacza i wpisałam cztery, ale kolega mówi – coś ty, Ania, przerób no na siódemkę.