Tygodnik Polityka

Moje życie z POLITYKĄ cz. III

Politycy, dziennikarze, naukowcy mówią o POLITYCE cz. III

Andrzej Olechowski Andrzej Olechowski Damian Klamka / East News
Poprosiliśmy kilkanaście osób – polityków, naukowców, ludzi kultury i mediów – by zechciały podzielić się z nami refleksją na temat POLITYKI, pisma, które – często – towarzyszy im od kilkudziesięciu lat.
Adam Daniel RotffeldAndrzej Stawiński/Reporter Adam Daniel Rotffeld
Krystyna SkarżyńskaUSWPS Krystyna Skarżyńska
Aleksander SmolarKrzysztof Żuczkowski/Forum Aleksander Smolar
Andrzej ZybertowiczWojciech Stróżyk/Reporter Andrzej Zybertowicz

Za co je lubią lub nie lubią? Jakie ma dla nich znaczenie? Z czym się kojarzy? Co było w nim ważne kiedyś, a co charakteryzuje je dziś? Wszystkim, którzy podjęli to wyzwanie, bardzo dziękujemy!

***

Andrzej Olechowski
polityk i ekonomista, były minister finansów, minister spraw zagranicznych, współzałożyciel Platformy Obywatelskiej
POLITYKA była jednym z kamieni milowych w mojej działalności publicznej. W 1982 r. pracowałem w Instytucie Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, gdzie przygotowałem m.in. opracowanie na temat konsekwencji gospodarczych sankcji nałożonych przez kraje zachodnie w związku ze stanem wojennym. Wnioski były ponure – rządowa polityka tzw. reorientacji eksportu, przekierunkowania naszych stosunków gospodarczych z zachodu na wschód, nie mogła się udać i sankcje musiały przynieść polskiej gospodarce dramatyczne straty; jedynym ratunkiem były działania na rzecz zniesienia sankcji. To poufne opracowanie jakoś trafiło do prof. Jerzego Kleera, który wówczas był szefem działu ekonomicznego POLITYKI. Zaproponował mi publikację skrótu, który ukazał się pod tytułem „Katastrofa i ratunek”. Publikacja spotkała się z ogromnym odzewem: czytano ją na antenie Wolnej Europy, BBC zorganizowała na jej temat dyskusję ekspertów, ponoć znacząco wpłynęła na strategiczne przemyślenia Jacka Kuronia, który wtedy był uwięziony. Redaktor Mieczysław Rakowski dopytywał z niepokojem prof. Kleera, czy Olechowski to nie jest pseudonim jakiejś grupy dysydenckiej. O kręgosłupie i redaktora Kleera, i całej POLITYKI świadczy fakt, że poproszono mnie o kolejne dwa teksty na ten temat.

Adam Daniel Rotfeld
profesor nauk humanistycznych, były minister spraw zagranicznych
Ponad pół wieku temu jechałem pociągiem umówiony z profesorem, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Moim znakiem rozpoznawczym miała być trzymana w ręku POLITYKA, której tytuł był drukowany dużymi czerwonymi literami na białym tle. Sentyment do tej wielkiej płachty pozostał mi po dziś dzień. Co więcej, uważam, że decyzja redakcji o zmianie formatu, by dostosować się do oczekiwań nowego czytelnika, sprowadziła adresowane do inteligencji pismo do rangi jednego z ilustrowanych magazynów. Zmiana formy nie pozostała bez wpływu na treść. Zastanawiam się, dlaczego w Niemczech „Die Zeit” mógł zachować swój dawny format, poziom intelektualny i wysoki nakład, a POLITYKA, by utrzymać wysoki nakład, musiała zejść do poziomu magazynu… Wspominam to marginalne zdarzenie jedynie po to, by zilustrować fakt, że POLITYKA towarzyszy mi niemal od zawsze – od momentu kiedy w rok po polskim Październiku w bólach przyszła na świat. Nabrałem sympatii i szacunku do tego tygodnika nie tylko ze względu na niezależne i niepoprawne poglądy polityczne, ale też dlatego, że stanął w obronie bliskiego mi autora – Ryszarda Kapuścińskiego w jego sporze z Bohdanem Drozdowskim, którego sztuka „Kondukt” była parafrazą opowiadania Ryśka bez jego zgody. Redakcja POLITYKI zachowała się wówczas wzorowo. Publikowała obok siebie teksty adwersarzy, aby czytelnik mógł osądzić, kto jest autorem, a kto plagiatorem. Podobnie w czasach nagonki marcowej, kiedy ówczesny sekretarz redakcji Dariusz Fikus przedstawił poglądy jednego z jej głównych uczestników Tadeusza Kura w zdjętym przez cenzurę, ale krążącym w kopiach po mieście felietonie „Kur wie lepiej…”.

10 lat później miałem długą nocną rozmowę z Mieczysławem F. Rakowskim. Nie krył swego rozczarowania tym, że Polska marnuje szanse na modernizację. „Nie wyjdziemy z tego bagna bez pluralizmu politycznego, ale na to Rosjanie się nigdy nie zgodzą”. Zareagowałem żartobliwie: „Przecież mamy w Polsce pluralizm: na scenie politycznej – obok PZPR – są jeszcze ZSL, SD, PAX…”. Rakowski potraktował moją uwagę serio: „To jest teatralna dekoracja. Nadzieje na ożywienie tych stronnictw są równie realistyczne jak to, że namalowane na płótnie jabłonie zakwitną i zaowocują”. Na zakończenie rozmowy dodał: „Postanowiliśmy w redakcji ustanowić nagrodę pod nazwą »Drożdże«. Jak myślisz, komu należałoby ją przyznać?”. Gdy myślę dziś o POLITYCE, to wiem, że w tamtych trudnych czasach to właśnie ona odegrała rolę drożdży, na których powoli wyrastało ciasto polskiej demokracji.

Krystyna Skarżyńska
profesor nauk humanistycznych, psycholog
POLITYKA otwierała oczy i umysły kolejnych pokoleń inteligencji nie tylko na sprawy Polski, ale i na szerszy świat. I robi to nadal, traktując swoich czytelników serio, nie szczędząc jednak okazji do uśmiechu – czasem gorzkiego, a dzisiaj coraz częściej pełniącego funkcje terapeutyczne. Cenię i lubię w POLITYCE także to, że zmieniając się – zachowała pewną ciągłość wartości i podejścia do świata i polityki. Choć Rakowskiego, Bijaka i Baczyńskiego bardzo wiele różni – to zarówno oni, jak i inni (i starsi, i najnowsi) autorzy tygodnika mają przynajmniej jedną ważną wspólną cechę: przedstawiają różne strony politycznego i społecznego życia, zagrożenia i pułapki, w jakie wpadamy, ale pokazują także, gdzie jest nadzieja i co można zrobić, żeby przynajmniej trochę było lepiej. Nie traktują świata i polityki jedynie jako piekła na ziemi. Niedawno przedstawiona historia francuskiego rolnika, który pomaga nielegalnym imigrantom, więcej mówi o człowieczeństwie niż wielkie słowa o tolerancji i solidarności. POLITYKA nie moralizuje, ale pokazuje, że można świat czynić lepszym – trafniej go rozumiejąc i dając przykłady, jak to się czasem udaje.

Osobiście wyniosłam z POLITYKI przekonanie, że świadome życie jest zawsze związane z polityką. Że nie można i nie warto od niej uciekać czy zachowywać splendid isolation. Raczej odwrotnie – zaangażowanie jest fajną stroną życia. Dziękuję i życzę kolejnych udanych dekad mądrej POLITYKI i mądrej polityki.

Aleksander Smolar
prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego
POLITYKĘ czytałem od pierwszego numeru, będąc jeszcze w szkole. Czytałem z ciekawością i z niechęcią. Było to u początków pismo popaździernikowej normalizacji. W stopce redakcyjnej figurowały nazwiska wielu członków KC PZPR. Z czasem, gdy klęska „rewizjonizmu” była oczywista i nastała „mała stabilizacja”, formuła POLITYKI, linia redakcyjna Mieczysława F. Rakowskiego stawała się coraz bardziej atrakcyjna: pragmatyzm, rzeczowość, koncentracja uwagi na opisie rzeczywistości, a nie na wzdychaniu do utopii prawdziwego socjalizmu. Zwłaszcza że te cechy POLITYKI narażały ją na oficjalną krytykę za czarnowidztwo. Linia pisma zdobywała zaufanie nawet dużej części rodzącej się opozycji w latach 70. Równocześnie POLITYKA, przywiązana do swojej formuły poruszania się na krawędzi tego, co dla władz akceptowalne, źle odnajdywała się w czasach, gdy nagle, dramatycznie, wbrew władzom, poszerzało się pole polityki; gdy pojawiali się ludzie, którzy gotowi byli płacić za to wysoką cenę. Tak było z reakcją pisma na 1976 r., na powstanie Solidarności – doszło wówczas do pęknięcia zespołu – a nawet momentami tuż po 1989 r. nietrudno było dostrzec u niektórych autorów ton szyderstwa, wyższości starych peerelowskich liberałów wobec triumfujących nowych barbarzyńców z Solidarności.

W POLITYCE mamy w istocie dwie epoki, równej niemal długości: ćwierćwiecze Rakowskiego oraz epokę Jerzego Baczyńskiego, po długim międzyczasie Jana Bijaka, przypadającym na rządy Wojciecha Jaruzelskiego oraz początki III RP. Oba okresy były trudne. Pierwszy wymagał niemałej sprawności politycznej, drugi – dostosowania się do nowych warunków konkurencji i demokracji, połączenia wierności i innowacji. POLITYKA Baczyńskiego zmieniała się, rozrastała, pączkowała, obudowana różnymi inicjatywami wydawniczymi, intelektualnymi; stawała się coraz bardziej koncernem nowych czasów. Przyciąga wybitnych publicystów młodszego pokolenia. Równocześnie – bardzo to sobie cenię – POLITYKA unika pouczania, moralizatorstwa: informuje, analizuje i wyciąga wnioski. Do niedawna pismo integralnego, zarazem pragmatycznego, liberalizmu – politycznego, kulturowego i ekonomicznego – lekko się ostatnio zaróżowiło. Znak czasu. Z zainteresowaniem otwieram każdy numer, z zainteresowaniem czekam na dalszą ewolucję pisma.

Jeszcze jedno podziwiam w POLITYCE. Najwięksi wrogowie nie mogą zarzucić pismu nostalgii za przeszłością. Równocześnie nie odcina się od niej, nie zapomina o ludziach, którzy pismo współkształtowali. 10 lat temu, przy okazji 50-lecia, Rakowski brał udział w dyskusji z udziałem byłych i obecnych członków redakcji na temat ciągłości pisma. Dowód godności, spokojnego poczucia racji i woli określenia tego, co w naszych dokonaniach zależy od nas, a co od niezależnej od nas historii.

Przy okazji przyszło mi do głowy, że z chęcią wysłuchałbym dyskusji na temat ciągłości polskiej historii, obecności Polski międzywojennej, wojennej i PRL w Polsce obecnej. Bardzo dużo mówi się o nieciągłości, o zerwaniach, warto pochylić się nad tym, co pozostaje. Na dobre i na złe.

Andrzej Zybertowicz
profesor nauk humanistycznych, doradca społeczny prezydenta Andrzeja Dudy
Miałem jakieś 14 lat – rok 1968 albo ciut potem. Lato u ukochanego dziadka w Katowicach. Natrafiłem na stosy wielkoformatowej wtedy POLITYKI i całymi dniami ją pochłaniałem. Coś fascynującego, z czym wcześniej nie miałem kontaktu. Odsłoniła się wtedy rzeczywistość, o której nie miałem pojęcia. Dziś raczej powiem, że odsłonił mi się sposób ujmowania rzeczywistości odmienny od wszystkiego, do czego miałem wtedy dostęp. Inny od tego, co przekazywały media, szkoła i o czym rozmawiałem z rówieśnikami i nauczycielami. Chyba dopiero na studiach dostrzegłem, że o ile w tekstach o krajach odległych – Daleki Wschód, Afryka – świat był pełnokrwisty: gry interesów, manipulacje, sensacyjne zwroty akcji, to opis świata „demokracji ludowej” był mdły. W połowie lat 80. poszedłem do biblioteki mego UMK, by coś sprawdzić w „Tygodniku Powszechnym”. Nie tylko przy okazji tekstów ze znakiem ingerencji cenzorskiej [----] dostrzegłem, że POLITYKA, której regularna lektura dawała poczucie, że dowiaduję się z niej wszystkiego, co potrzebne dla rozumienia świata, umieszcza jednak swych czytelników w bańce informacyjnej, w której pewne warstwy rzeczywistości nie są obecne w ogóle. I tak jest do dziś.

Postrzegam POLITYKĘ jako część kulturowo-politycznego konglomeratu medialnego – „Wyborcza”, TOK FM i Plotek.pl, TVN, w tym telewizje śniadaniowe. To ciąży na jakości. Może nie ma z tego dobrego wyjścia. Dzisiaj, w przestrzeni infozgiełku, POLITYKĘ biorę do ręki raz na kilka tygodni (męczą wstępniaki Naczelnego i politgramoty duetu Janicki/Władyka) – wtedy, gdy są ciekawe rozmowy, teksty o gospodarce, nauce lub reportaże. Tu POLITYKA trzyma poziom.

Polityka 8.2017 (3099) z dnia 21.02.2017; 60 lat POLITYKI; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Moje życie z POLITYKĄ cz. III"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną