Zanim nastał stan wojenny, szlaki były przetarte, bo literaturę podziemną wwożono nielegalnie do komunistycznej Polski nieprzerwanie, choć momentami w ograniczonym zakresie. Józef Gawłowicz, w latach 60. marynarz Polskich Linii Oceanicznych, podczas długich rejsów odbierał paczki z wydawnictwami podparyskiego Instytutu Literackiego nawet w tak odległych miejscach jak Port Said lub Singapur. Dekadę później emigrant z Polski Marian Kaleta przypadkowo natknął się w Kopenhadze na pewnego żeglarza z Polski, który zgodził się wziąć powielacz na swoją łódkę. Marynarze w tamtych czasach byli zawodowymi przemytnikami i pewnie dlatego takie propozycje ich nie wystraszały. W zamian Kaleta pomagał im w operacjach handlowych. Do 1981 r., gdy wiały pomyślne wiatry, załoga ta przywoziła do Szwecji wódkę i papierosy, a w drugą stronę zabierała wolne słowo i sprzęt do jego produkcji.
Za tymi niespodziewanymi prezentami stały osoby prywatne, organizacje emigracyjne i zagraniczne. Przekonanie, że dobre książki mogą przyczynić się do demokratyzacji społeczeństw Europy Wschodniej, żywili cały czas Amerykanie. Od 1956 r. rozwijali tajny program wysyłania książek zachodnich na Wschód do instytucji państwowych oraz na adresy prywatne. Dwa razy do roku podróżował do Europy, odwiedzając księgarnie i wydawnictwa antykomunistycznej emigracji, George Minden, szef tego programu. Tajemniczy, elegancki mężczyzna w szarym garniturze – jak go określiły czechosłowackie służby wywiadowcze. Jego polskim współpracownikiem był Adam Rudzki. Wraz z nastaniem Solidarności pomoc dla Polski płynęła szerokim strumieniem i nie ograniczała się rzecz jasna do książek. Datki zbierano chyba w każdym kraju zachodnim – społecznie, spontanicznie i nieraz anonimowo. Wyników tej rozproszonej zrzutki na Solidarność nikt już precyzyjnie nie podliczy, ale były to znaczące sumy, rzędu przynajmniej kilku milionów dolarów.