Historia

Wojtek na wojennej ścieżce

Ulubionym zajęciem miśka były zapasy. Ulubionym zajęciem miśka były zapasy. Arch. rodziny Baczur / East News
Był zapewne jedynym niedźwiedziem na świecie, którego uznano za bohatera wojennego. Przygarnięty przez polskich żołnierzy, przeszedł z armią Andersa tysiące kilometrów, by dotrzeć do Włoch, gdzie towarzyszył 22 Kompanii Transportowej w walkach o Monte Cassino.
Wojtek dźwigający wielki pocisk artyleryjski. Wizerunek ten stał się odznaką całej kompanii. Znak malowano na setkach samochodów, żołnierze mieli go na ramieniu i kołnierzach.Materiały prywatne Wojtek dźwigający wielki pocisk artyleryjski. Wizerunek ten stał się odznaką całej kompanii. Znak malowano na setkach samochodów, żołnierze mieli go na ramieniu i kołnierzach.

Była wiosna 1942 r. Armia gen. Władysława Andersa wędrowała z irańskiego portu Pahlevi do Palestyny i Egiptu, żeby połączyć się z wojskami sojuszniczymi w walce przeciw Niemcom. W okolicach Hamadanu, w zachodnim Iranie, żołnierze spotkali chłopca, który trzymał w tobołku wychudzonego i brudnego niedźwiadka; jego matka została zastrzelona przez myśliwych. Zabiedzone zwierzę wzbudziło litość Polaków; odkupili je od chłopca i otoczyli opieką niczym małe dziecko. Karmili z butelki po wódce mlekiem skondensowanym rozcieńczonym ciepłą wodą.

Po dotarciu do Palestyny opiekuńczy żołnierze zostali przydzieleni do formującej się 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Jej dowódca mjr Antoni Chełkowski zgodził się na pobyt niedźwiadka w jednostce. Nazwano go Wojtkiem, przyznano żołd (co zostało zapisane w kronice kompanii) i przydzielono opiekuna w osobie kpr. Piotra Prendysza.

Smakosz i piwosz

Z początku zwierzak sypiał w blaszanej misce w namiocie dowódcy kompanii. Kiedy podrósł, przydzielono Piotrowi i Wojtkowi osobny namiot. Przed zaśnięciem niedźwiadek tulił się i ssał rękę opiekuna. Gdy kapral Piotr wychodził na ćwiczenia, Wojtek miał zwyczaj siadać w kąciku namiotu i spokojnie na niego czekać. Kiedy był śmielszy, siadał przy wejściu i wszystkiemu się z uwagą przyglądał. Jeszcze później zaczął wybierać się na wycieczki, z czasem coraz dalsze. Wyprawy rozpoczynał o świcie i kierował się do dużej winnicy tuż za obozem. Tam siadał na tylnych łapach i ze zwisających gałęzi zrywał dojrzałe, słodkie winogrona.

Ulubioną rozrywką Wojtka było zaczepianie i wyzywanie do walki przechodzących żołnierzy. Było to połączenie boksu z zapasami. Niedźwiedź stawał na tylnich łapach, po czym żołnierze boksowali pięściami w jego piersi, on zaś, porykując, starał się schwycić któregoś z nich. Gdy żołnierz leżał powalony na piasku, niedźwiedź przygniatał go łapami i zaczynał lizać gorącym i szorstkim językiem.

Wojtek miał także swoje pasje: jedzenie, picie, kąpiele, podróże, gonitwy, no i... papierosy. Co prawda ich nie palił, lubił je natomiast zjadać – szczególnie te zapalone. Gdy podano mu papieros prosto z pudełka, brał go do pyska, lecz po chwili wypluwał.

Jadł poza tym wszystko, co dano mu w kuchni żołnierskiej – jarzyny, konserwy, chleb, ale ulubionymi przysmakami były miód, dżemy i soki. Gdy podrósł, zasmakował w piwie. Brał butelkę w obydwie łapy i najpierw ją obwąchiwał, następnie lizał szkło, a dopiero potem zabierał się do picia. Gdy wydawało mu się, że wypił całą zawartość, zaglądał do środka butelki, by upewnić się, że nie została w niej choć jedna kropla cennego trunku. Po wypiciu paru butelek stawał się weselszy i bardziej ożywiony. Bóle głowy i kara wymierzana następnego dnia za wybryki, które wyczyniał w stanie nietrzeźwym, to cena, którą czasami musiał płacić. Żołnierze przywiązywali go wtedy na cienkim łańcuszku do kołka namiotowego. Gdyby zechciał, bez trudu oswobodziłby się z uwięzi, ale zawsze siedział posłusznie, co pewien czas tylko żałośnie piszcząc.

Kąpieli Wojtek starał się zażywać przy każdej nadarzającej się okazji. W Palestynie miał zwyczaj wchodzić pod beczkowóz i czekać, aż któryś z żołnierzy odkręci kran z wodą. Wkrótce sam nauczył się uruchamiać natrysk. Gdy kompania obozowała w miejscu, gdzie nie było warunków do kąpieli, kopano dla Wojtka głęboki dół, do którego wlewano przywiezioną beczkowozem wodę. Tworzyło się błoto, w którym Wojtek, zanurzony po szyję, spędzał najgorętsze godziny dnia.

Podróże były kolejną jego wielką uciechą. Aby zrobić Wojtkowi przyjemność, żołnierze zabierali go ze sobą do Syrii i Iraku, gdzie wozili ludzi i zaopatrzenie. Korzyści były obopólne; obecność niedźwiedzia odstraszała złodziejaszków. W listopadzie 1942 r., w Qisil Ribat w Iraku, gdzie mieściło się dowództwo polskiego 2 Korpusu, 22 Kompanię Transportową zakwaterowano w pobliżu obozu Kompanii Sygnałowej Kobiet. Wojtek wyszedł w nocy na spacer i zobaczył coś, czego nigdy jeszcze nie widział. Na sznurach powiewały suszące się biustonosze. Zebrał je i zaniósł do swoich żołnierzy.

Pewnego też dnia Wojtek stał się sprawcą ogromnego zamieszania. Było to na pograniczu Syrii i Iraku, koło obozowiska Beduinów. Pasterze, ubrani w długie pasiaste burnusy, starali się zapędzić kozy i owce do małej zagrody otoczonej murem z gliny. Natychmiast po zatrzymaniu samochodu Wojtek otworzył drzwiczki i wyskoczył w sam środek stada. Owce i kozy rzuciły się do ucieczki, przewracając po drodze dwóch Beduinów. Ale Wojtek też się przestraszył i chciał schować w budce kierowcy. Nie mogąc otworzyć drzwi, rzucił się w kierunku żołnierzy, przepychając się między pasterzami. Dotarł w końcu do swego opiekuna Piotra i przytulił do niego.

Amunicyjny

Przed samym wyjazdem na front włoski pojawiły się obawy, iż nie będzie można zabrać ze sobą zwierząt, mówił bowiem o tym rozkaz dowództwa 9 Armii. Ale oficer ładunkowy dał się przekonać, że niedźwiedź budzi ducha wojennego w polskim żołnierzu. Aby budzić tego ducha, udało się kompanii Piotra Prendysza zaokrętować także inne zwierzęta maskotki (małpkę Kasię, dwie świnki morskie kucharza, psa jednego z oficerów i czyjegoś gołębia).

Z portu w Aleksandrii, na pokładzie transatlantyckiego statku „Batory”, przerobionego na czas wojny na transportowiec wojskowy, żołnierze dotarli do portu w Taranto we Włoszech. Gdy na brzeg wyszedł Wojtek, rozległy się krzyki radości i zdziwienia: Orso! Come grande orso (Niedźwiedź! Jaki wielki niedźwiedź).

Doskonale przygotowane i zamaskowane niemieckie punkty oporu na Monte Cassino nie poddawały się armiom aliantów. 11 maja 1944 r. przyszła kolej na Polaków. Zadaniem 22 Kompanii było zaopatrywanie artylerii w amunicję. Jeśli na początku Wojtka zostawiano w obozie dość daleko od frontu, to później uznano, że bardziej przyda się żołnierzom. Pewnego dnia przyjechał wielki wóz ciężarowy i żołnierze zabrali się do wyładowywania wielkich pocisków artyleryjskich i skrzynek z amunicją. Wojtek przez pewien czas przyglądał się z daleka, a potem podszedł i wyciągnął łapy do najbliżej stojącego żołnierza. Wziął skrzynkę i z łatwością postawił ją na ziemi. Spodobała mu się ta nowa zabawa. Nosił pociski aż do dnia zwycięstwa, kiedy Polacy 18 maja 1944 r. zatknęli na szczycie Monte Cassino biało-czerwoną flagę. Sława Wojtka rozeszła się po 2 Korpusie, docierając do angielskich i amerykańskich jednostek. By upamiętnić zasługi niedźwiedzia, jeden z żołnierzy narysował misia z pociskiem artyleryjskim w ramionach. Znak ten został uznany przez władze wojskowe za godło 22 Kompanii Transportowej Artylerii.

Członek honorowy

Po bitwie pod Monte Cassino Wojtek wraz ze swoją kompanią brał udział w działaniach 2 Korpusu wzdłuż wybrzeża Adriatyku i w Apeninach. Jako że uważał żołnierzy za najlepszych przyjaciół, nieraz w nocy wychodził ze swojej ogromnej skrzyni, w której sypiał, przechodził do któregoś z namiotów, przytulał do żołnierza i spokojnie zasypiał. W okolicach Santa Sophia, w Apeninach, przez pomyłkę wszedł do jednego z namiotów oddziału hinduskiego, stacjonującego w pobliżu Polaków. Nad ranem obydwa obozy obudził przeraźliwy krzyk. Gdyby nie szybka interwencja polskich żołnierzy, Wojtek zostałby pewnie rozstrzelany przez przerażonych Hindusów.

Po zakończeniu wojny 2 Korpus pojechał do Wielkiej Brytanii. Był koniec października 1946 r. Po zakwaterowaniu jednostek w obozie Winfield Camp koło Berwick-on-Tweed w Anglii, tuż przy granicy ze Szkocją, niedźwiedź stał się sławny również wśród Brytyjczyków. By obejrzeć Wojtka, przyjeżdżali dziennikarze i fotoreporterzy, odwiedził go także oddział Towarzystwa Polsko-Szkockiego, nadając honorowe, dożywotnie członkostwo.

Świadomość rychłej demobilizacji zmuszała do znalezienia jakiegoś rozwiązania. Po długich naradach dowódca kompanii zdecydował się oddać Wojtka do ogrodu zoologicznego.

15 listopada 1947 r. niedźwiedź trafił do edynburskiego zoo. Żołnierze odwiedzali swojego ulubieńca aż do czasu zlikwidowania obozu w Winfield Camp. Mieli zwyczaj przechodzić przez ogrodzenie i bawić się z nim jak dawniej. Zabawy te zawsze wzbudzały wielką sensację wśród publiczności.

Kilka lat po wojnie rozpoczął się spór o Wojtka. Na początku maja 1959 r. dyrektor ogrodu zoologicznego w Oliwie poprosił o przekazanie sławnego niedźwiedzia. „Wojtek nie może być wydany” – pisały w odpowiedzi gazety szkockie.

Na początku listopada 1963 r. brytyjskie radiostacje nadały komunikat: „Wojtek, brunatny niedźwiedź, który był maskotką polskich żołnierzy, zakończył wczoraj życie”. Wiadomość tę powtórzyły stacje radiowe w Polsce.

Dziś poświęcone Wojtkowi tablice pamiątkowe można znaleźć w londyńskim Imperial War Museum, w muzeum wojskowym w Ottawie czy w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu. W Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie wystawiono dużą marmurową rzeźbę przedstawiającą Wojtka trzymającego pocisk artyleryjski w łapach. Została wykonana we Włoszech i ofiarowana przez żołnierzy 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii jako prezent imieninowy ich dowódcy mjr. Antoniemu Chełkowskiemu, który z kolei przekazał ją do muzeum.

 

Więcej informacji o słynnym niedźwiedziu można znaleźć w książkach: „Wojtek spod Monte Cassino” Wiesława A. Lasockiego (jednego z żołnierzy armii Andersa) oraz „Wojtek z Armii Andersa” Maryny Miklaszewskiej (obszerna powieść o całym 2 Korpusie Polskim i jego wojennych losach). Przy pisaniu artykułu korzystałam także ze strony internetowej „Daily Mail”.

Polityka 14.2010 (2750) z dnia 03.04.2010; Historia; s. 86
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną