Była wiosna 1942 r. Armia gen. Władysława Andersa wędrowała z irańskiego portu Pahlevi do Palestyny i Egiptu, żeby połączyć się z wojskami sojuszniczymi w walce przeciw Niemcom. W okolicach Hamadanu, w zachodnim Iranie, żołnierze spotkali chłopca, który trzymał w tobołku wychudzonego i brudnego niedźwiadka; jego matka została zastrzelona przez myśliwych. Zabiedzone zwierzę wzbudziło litość Polaków; odkupili je od chłopca i otoczyli opieką niczym małe dziecko. Karmili z butelki po wódce mlekiem skondensowanym rozcieńczonym ciepłą wodą.
Po dotarciu do Palestyny opiekuńczy żołnierze zostali przydzieleni do formującej się 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Jej dowódca mjr Antoni Chełkowski zgodził się na pobyt niedźwiadka w jednostce. Nazwano go Wojtkiem, przyznano żołd (co zostało zapisane w kronice kompanii) i przydzielono opiekuna w osobie kpr. Piotra Prendysza.
Smakosz i piwosz
Z początku zwierzak sypiał w blaszanej misce w namiocie dowódcy kompanii. Kiedy podrósł, przydzielono Piotrowi i Wojtkowi osobny namiot. Przed zaśnięciem niedźwiadek tulił się i ssał rękę opiekuna. Gdy kapral Piotr wychodził na ćwiczenia, Wojtek miał zwyczaj siadać w kąciku namiotu i spokojnie na niego czekać. Kiedy był śmielszy, siadał przy wejściu i wszystkiemu się z uwagą przyglądał. Jeszcze później zaczął wybierać się na wycieczki, z czasem coraz dalsze. Wyprawy rozpoczynał o świcie i kierował się do dużej winnicy tuż za obozem. Tam siadał na tylnych łapach i ze zwisających gałęzi zrywał dojrzałe, słodkie winogrona.
Ulubioną rozrywką Wojtka było zaczepianie i wyzywanie do walki przechodzących żołnierzy.