Były żałoby spontaniczne. Takie, do których nie trzeba było zachęcać państwowymi dekretami. Jak choćby ta po klęsce powstania styczniowego 1863 r., okupionej nie tylko kilkudziesięcioma tysiącami zabitych i straconych uczestników walk, ale także 40 tys. skazanych na katorgę i Sybir. Matki, wdowy po zabitych i żony zesłanych powstańców długo potem nie zdejmowały czarnych sukien. Także udział w hucznych zabawach, nie mówiąc już o przyjmowaniu zaproszeń na uroczystości organizowane przez zaborców, był przez co światlejszych Polaków uznawany za co najmniej nieprzyzwoitość.
Do podobnej w duchu i stylu manifestacji doszło też po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 r. Tu także, prócz złamanych nadziei, były ofiary, symbolizowane przez zabitych górników z kopalni Wujek. Kiedy tysiące działaczy opozycji siedziało w obozach internowania i więzieniach, za niegodne uchodziło chociażby świętować Sylwestra 1981/82. Echem odbił się aktorski bojkot telewizji. Symbolem żałoby – i oporu – stały się wpinane w klapy oporniki. A że nie był to tylko błahy gest, świadczyły przypadki szykan za ich noszenie. W wielu szkołach zwyczajem 1982 r. stały się tzw. czarne dni i ciche przerwy każdego 13-tego dnia miesiąca. Uczniowie przychodzili wtedy ubrani na czarno, a podczas pauzy albo demonstracyjnie w milczeniu spacerowali po korytarzach, albo odśpiewywali zakazane pieśni – z aprobatą wielu nauczycieli, a ku wściekłości innych.
Żałoba pod okiem SB
Niektóre z takich spontanicznych form narodowej żałoby miały wymierne efekty polityczne. Po wydarzeniach Grudnia 1970, które przyniosły ponad 40 ofiar śmiertelnych, na Wybrzeżu nie było naturalnie mowy o oficjalnej żałobie. Nawet wtedy, gdy zmieniła się ekipa rządząca. Pogrzeby zabitych przez milicję i wojsko odbywały się jedynie w nocy i to pod kontrolą Służby Bezpieczeństwa.