W dawnym świecie ciało szczupłe uważane było za przejaw biedy, sądzono, że ludzie grubi to ludzie bogaci, bo stać ich na dużą ilość drogiego i tłustego mięsa. Tak więc w stereotypie polski szlachcic ma masywną sylwetkę i rumianą (broń Boże opaloną) twarz. W XVIII w. na Zachodzie wśród elit szczupłość dochodzi do łask. Buffon ustalił proporcje: mężczyzna mierzący 180 cm wzrostu powinien ważyć 80–90 kg, jeżeli waży 100 kg jest już gruby, jeżeli 115 kg – jest za gruby. XIX-wieczny dandys ma być już wyciągnięty jak struna.
W końcu XIX w. francuskie czasopismo „Le Charivari” mówi o plażowiczach całkiem na dzisiejszy sposób: „Czy widzieliście nad brzegiem morza łysych mężczyzn o obfitych brzuszyskach? Paradują tam sobie, wystawiają na promienie słońca swoją błyszczącą otyłość, nie uświadamiając sobie, jaki niesmak budzą u pozostałych”. Popularne są już wśród elit diety odchudzające, oczywiście rozmaite i często całkowicie przeciwstawne. Ale wśród nadal często głodnego ludu duży brzuch to długo jeszcze dowód przedsiębiorczości.
W dawnym świecie ciało było na cenzurowanym – z ciała brały się grzeszne żądze. Powinno być więc zakryte. Jak wiadomo, poczucie wstydu zaczyna się w naszej kulturze od Adama i Ewy, którzy zjedli zakazany owoc. Jak czytamy w Księdze Rodzaju: „Teraz otworzyły się obojgu oczy i poznali, że są nadzy. Zszyli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski”. Już antyk miał do ciała znacznie bardziej otwarty stosunek. Grecy sport uprawiali nago, męskie przyrodzenie pojawiało się w ich sztuce często, także jako symbol siły. Rzymianie mieli z kolei Priapa – bożka o fallusie nadnaturalnej wielkości.