Już prawie 40 lat temu w „Wariacjach pocztowych” Kazimierz Brandys pisał: „Przeszłość się dziedziczy w postaci wspólnej nieprawdy dla powszechnego użytku”. Nie jest to bynajmniej domeną naszych czasów, w każdej bowiem epoce instrumentalizowano i monopolizowano przeszłość zgodnie z bieżącymi lub dalekowzrocznymi potrzebami. W zależności od nich sięga się do wybranych pokładów historii, jednych bohaterów stawiając na piedestał, innych grzebiąc głęboko. Z różnym skutkiem. W każdym razie, politykę historyczną – czy też jak się nieraz obecnie mówi – politykę pamięci uprawiali Bolesław Krzywousty i Władysław Jagiełło, Jan III Sobieski i Józef Piłsudski.
Między uprawianą przez Marszałka a obecną polityką pamięci można znaleźć niemało analogii. Np. w dwudziestoleciu spory o odzyskiwanie niepodległości jako żywo przypominały dzisiejsze o 1989 r., zaś te o rewolucję 1905 r. mają sporo wspólnego z dyskusjami o latach 1970 lub 1980. Co istotne, w międzywojniu niemałe kontrowersje budziło w dalszym ciągu powstanie styczniowe. Dystans czasowy nie stanowił większego problemu – wszak w 1933 r. upływało tyleż lat od tamtego szaleńczego zrywu co w 2009 r. od wybuchu II wojny światowej.
Skoro powstanie styczniowe miało olbrzymi wpływ na historyczną świadomość dwudziestolecia, nie należy się chyba dziwić, że ogólnoświatowa hekatomba, jaką była II wojna, jest do dzisiaj najważniejszym składnikiem pamięci historycznej Polaków, punktem odniesień kultury wysokiej i popularnej, tematem zażartych sporów, źródłem trudnych (czasami niemożliwych) do obalenia i sprostowania mitów czy stereotypów. Skłaniała kolejne ekipy do jej kreatywnego wykorzystywania, historyków do opisywania (też zresztą nieraz kreatywnego), socjologów zaś do analizowania jej nie tyle materialnych, ile mentalnych skutków.