Jednym z największych osiągnięć polskiej dyplomacji było zawarcie w 1533 r. wieczystego pokoju z Turcją. Przetrwał przez niemal sto lat, naruszany często przez islamskich Tatarów i polskich wówczas Kozaków. Ale w 1618 r. doszło do otwartego konfliktu.
„Wojna z Turki nie igraszka” – pisał Stanisław Żółkiewski, ówczesny kanclerz i hetman wielki koronny. Dlatego wolał zawrzeć z wezyrem Iskenderem paszą układ w Buszy, który część magnatów kresowych uznała za hańbiący, gdyż oznaczał wycofanie się Polski z księstw naddunajskich. Hetmana obarczono też winą za porażkę pod Oryninem, kiedy to nie zdołał zatrzymać łupieżczych rajdów dzikiej ordy budziackiej Kantymira i krymskiej kałgi Dewleta Gireja, brata chana. „A nasi, nie jako rycerscy ludzi, ale baby właśnie albo raczej kurwy, z obozu nie śmiał żaden wystąpić na nich” – biadał Samuel Maskiewicz w swym diariuszu.
Żółkiewski od czasów Kłuszyna (1610 r. – patrz POLITYKA 27/10) uznawany był za kunktatora. Możne rody nie wierzyły już w jego umiejętności polityczno-militarne do tego stopnia, że siły Zbaraskich, Sieniawskich, Wiśniowieckich, Czartoryskich stały pod Oryninem w odrębnym obozie. Ponadto polityka utrzymywania pokoju z Turcją przysparzała ponad 70-letniemu hetmanowi wiele zgryzot. Powód wydaje się oczywisty: rody Potockich, Koreckich, Wiśniowieckich i inne były spokrewnione z hosudarami mołdawskimi z rodu Mohyłów; paliły się więc do wojny nad Dunajem, bo tam czekały ziemie, majątki i tytuły. W 1612 r. Stefan Potocki, bez zezwolenia króla, wdarł się do Mołdawii, ale poniósł klęskę pod Sasowym Rogiem i dostał się do niewoli. Podobne działania, z lepszym powodzeniem, prowadził kniaź Samuel Korecki, wynosząc na tron swego szwagra Aleksandra Mohyłę.
Żółkiewski, z biegiem lat czołowy regalista, był przeciwny takiej samowoli: pozyskał tym samym zaufanie króla Zygmunta III.