Władysław Konopczyński w 1918 r. trafnie zauważył, iż cywilizacje walczyły ze sobą od wieków, chociaż narody nic o tym nie wiedziały. To samo można powiedzieć i o ratowaniu Europy przed inwazją Azji; na pewno nie wiedziano o tym w dobie średniowiecza, kiedy to samo pojęcie Europy bywało zastępowane terminami chrześcijaństwo, wspólnota chrześcijaństwa. Karol Martel, założyciel dynastii Karolingów i faktyczny władca Francji (715–741), pokonując siły arabskie pod Poitiers (732 r.), niewątpliwie zahamował ekspansję muzułmańską w głąb kontynentu europejskiego. Przez wiele następnych wieków nikomu z dziejopisów nie przyszło wszakże do głowy, iż klęska Franków mogłaby doprowadzić Saracenów do Szkocji. Wówczas w Oxfordzie zajmowano by się interpretacją Koranu, a z ambon prawiono „obrzezanemu ludowi o wielkości Mahometa”. Tak przynajmniej w XVIII w. przypuszczał Edward Gibbon, historyk angielski, w swym pięknie napisanym dziele „Zmierzch cesarstwa rzymskiego”. Późniejsi badacze odnieśli się wszakże sceptycznie do tej tezy, negując również wielkie znaczenie bitwy pod Poitiers.
Legnica.
Z podobnym niedowierzaniem spotkała się na ogólnopolskim zjeździe historyków (Wrocław, 1999 r.) teza, jakoby klęska śląskiego rycerstwa pod Legnicą (1241 r.) ocaliła Europę przed inwazją Mongołów w głąb kontynentu. Wcześniej jednak miała ona swoich gorliwych zwolenników. Uznanie bitwy pod Legnicą za przełomową dla naszych dziejów zostało zaczerpnięte z publicystyki historycznej, uprawianej przez takich autorów jak Kazimierz Stańczyk („Śląsk przedmurzem Polski”, aż trzy wydania przed II wojną światową) czy Jędrzej Giertych. W kilkakrotnie wznawianym zarysie dziejów Polski jego pióra czytamy, iż była ona parokrotnie przedmurzem chrześcijaństwa.