Wrzesień 1939 r. był dla aktorów warszawskich teatrów i kabaretów nie tylko tragedią, lecz kompletnym szokiem. Jeszcze nie ucichły echa śmiechu, jakim kwitowano kabotyńskie przechwałki Hitlera, Bombardone w sztuce Shawa „Genewa”, granej w Teatrze Polskim, kiedy prawdziwy Hitler odbierał defiladę zwycięskiej armii w Alejach Ujazdowskich, gestapo zaś poszukiwało parodysty, który w teatrzyku Ali Baba ośmielił się naśladować gesty führera i „ten wąsik, ach ten wąsik”.
Część artystów stołecznych scen znalazła się na szlakach wojennej tułaczki. Większość jednak pozostała w mieście, gdzie ruiny Teatru Wielkiego stały się symbolem okupacyjnej rzeczywistości. Przez jakiś czas żywiono się złudzeniami, że tak jak podczas niemieckich rządów w Warszawie w dniach pierwszej wojny światowej życie artystyczne będzie trwało nadal mimo rygorów i cenzury. Mijały tygodnie i miesiące oczekiwania, lecz sytuacja się nie poprawiała. Wczorajszym bożyszczom tłumów zaglądała w oczy bieda, dokuczała im bezczynność i niepewność jutra. Jedynym ratunkiem, szansą na jaką taką egzystencję stała się praca w charakterze kelnerów, barmanów, szatniarzy.
W lutym 1940 r. w kawiarni Pod Znachorem gościom usługiwali: Karol Adwentowicz, Wojciech Brydziński, Emil Chaberski. W modnym lokalu U Aktorek można było zamawiać kawę i ciastka u pań, które dawniej nieśmiało proszono o autograf. Kelnerowały tam bowiem: Elżbieta Barszczewska, Ewa Bandrowska-Turska, Mieczysława Ćwiklińska, Karolina Lubieńska, Janina Romanówna, Zofia Lindorfówna.
Zdarzały się także, choć rzadziej, wypadki rezygnacji z zawodu. Henryk Szletyński przekwalifikował się na konduktora EKD, kilku młodych zdolnych handlowało drewnem i miałem węglowym, zatrudniło się jako stróże i inkasenci gazowni.