Pielęgniarze wnoszą młodą kobietę do kliniki dla nerwowo chorych. Jej ciało pręży się w spazmach. Żuchwa wypada z zawiasów. Sabine Spielrein, rosyjska Żydówka, cierpi na histerię, dość powszechną wśród kobiet dobrze sytuowanych, ale niepewnych swego statusu. Lekarz siada za jej plecami, by się nie rozpraszała, i zaczyna leczenie rozmową. Jest 17 sierpnia 1904 r. w Zurychu. Tak się zaczyna film Davida Cronenberga „Niebezpieczna metoda”.
W czasie psychoterapeutycznej spowiedzi Sabine wyznaje, że w dzieciństwie ojciec ją bił, po czym kazał całować karzącą rękę. Była upokorzona i podniecona, co wywoływało w niej poczucie winy. Seksualne pożądanie nie przystało dobrze ułożonej panience. Terapia pomaga. Ale lekarz wpada w romans z pacjentką. Jako protestancki purytanin nie ma odwagi się rozwieść. Więc Sabina zmienia terapeutę na jego przyjaciela. Po czym przyjaźń obu panów się rozpada.
Banalna historia, gdyby nie to, że ci dwaj to Carl Gustav Jung i Zygmunt Freud – twórcy psychoanalizy. Po raz pierwszy spotkali się 3 marca 1907 r. i przegadali bez przerwy 13 godzin. Po raz ostatni widzieli się 8 września 1913 r. na kongresie w Monachium i nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Freud był oburzony na romans Junga. Natomiast Jung na to, że Freud jego byłej przyjaciółce podkradał psychoanalityczne pomysły, jak choćby ideę popędu śmierci.
Jednak ci dwaj rozeszli się nie dlatego, że Jung sypiał z pacjentką, a Freud nie, że Jung był szwajcarskim patrycjuszem, a Freud austriackim Żydem, ale dlatego – twierdzi John Kerr, autor opasłego studium o tym trójkącie – że obaj uprzytomnili sobie, iż jeśli psychoanaliza ma mieć cechy naukowej ścisłości, to od swych zwolenników muszą wymagać ślepego posłuszeństwa. Ale skoro mogły powstać dwie konkurencyjne szkoły psychoanalityczne, to żadna nie była nauką ścisłą, lecz tylko ciekawą hipotezą.