Historia

Henryk zwany Januszem

Janusz Korczak: pedagog rewolucjonista

Janusz Korczak z dziećmi w czasie okupacji niemieckiej, przed 1942 r. Janusz Korczak z dziećmi w czasie okupacji niemieckiej, przed 1942 r. AN / PAP
Jak przeżył życie najsłynniejszy polski pedagog?
Karta tytułowa pierwszego wydania „Króla Maciusia I”.Tadeusz Późniak/Polityka Karta tytułowa pierwszego wydania „Króla Maciusia I”.
Sierociniec towarzystwa „Nasz Dom” w Warszawie, w którym Janusz Korczak wprowadzał swoje nowatorskie metody wychowawcze. Stan z 1958 r.Benon Tuszyński/Wikipedia Sierociniec towarzystwa „Nasz Dom” w Warszawie, w którym Janusz Korczak wprowadzał swoje nowatorskie metody wychowawcze. Stan z 1958 r.

Według dzisiejszych kryteriów Stary Doktor, jak sam się nazwał, nie zdążył być stary. Gdy umarł, miał 63 lub 64 lata (jego rok urodzenia nie jest dokładnie znany). Wielu mężczyzn w tym wieku intensywnie pracuje, wspinając się na ostatnie, najwyższe szczeble zawodowej kariery.

Przyjęło się pisać, że Janusz Korczak zginął ze swoimi wychowankami w komorze gazowej Treblinki. Ale możliwe, że nie przeżył wielogodzinnej podróży z warszawskiego Umschlagplatzu do obozu koncentracyjnego. Ciężko chorował. Miał prawo czuć się staro.

Wielu z tych, którym był bliski, sprzeciwia się budowaniu jego legendy właśnie wokół tej śmierci. Najostrzej oddał to Henryk Grynberg: „Ten podziw, że schorowany stary człowiek, zdradzony przez świat, w który wierzył, zawodowy altruista, nie zdradził sam siebie, żeby ratować swój żałosny byt biologiczny, to niemal przekreślenie wysiłku całego jego życia (...) – to największa zniewaga dla jego szlachetnej duszy”. Wielu żydowskich pedagogów pojechało na śmierć z wychowankami. Z drugiej strony, mówią współcześni badacze, gdyby Korczak umarł zupełnie zwyczajnie, w nie mniejszym stopniu powinien być pamiętany.

Sam, kilkanaście dni przed likwidacją swojego sierocińca, napisał w prowadzonym w getcie „Pamiętniku”: „Ciężka to rzecz urodzić się i nauczyć żyć. Pozostaje mi wiele łatwiejsze zadanie: umrzeć”.

Pierwsze opuszczone dziecko

Nie wiadomo, czy Henryk Goldszmit, który 20 lat później stał się Januszem Korczakiem, urodził się w 1879 r. czy rok wcześniej, bo, jak tłumaczył, ojciec zaniedbał wyrobienie mu metryki. Joanna Olczak-Ronikier, autorka nagradzanej książki „Korczak. Próba biografii”, nie wierzy w przypadkowość tej zwłoki. Podejrzewa, że Józef Goldszmit rozważał, czy zarejestrować syna jako Żyda, czy ochrzcić dziecko. Ostatecznie chłopiec został wpisany w urzędowe księgi jako Żyd.

Ojciec wydaje się kluczem do wielu zagadek w życiu Korczaka. Józef urodził się w Hrubieszowie jako drugie z piątki dzieci Hersza Goldszmita – lekarza i filantropa. Dziadek Goldszmit był synem szklarza. O jego młodości wiadomo niewiele. W prozie Korczaka powraca jednak postać Herszka – sieroty bez matki, wychowywanego przez brata, którego też w końcu zabierają do wojska. Olczak-Ronikier pyta, czy to nie dziadek był pierwszym samotnym dzieckiem, którego los poruszył przyszłego pedagoga. Hersz własnym mozolnym wysiłkiem osiągnął życiowy sukces. Raz jeszcze biografka: „(Hersz) jak zwykle ludzie, którzy wszystko osiągnęli o własnych siłach, miał do życia zaufanie. Następne pokolenie, któremu nie brakowało ptasiego mleka, było o wiele słabsze psychicznie”.

Józef Goldszmit, czyli ten z „następnego pokolenia”, skończył w Warszawie studia prawnicze, przed synem spłodził jeszcze córkę i został cenionym mecenasem. A jednak w jego sercu nie było spokoju.

Dzieciństwo bohaterów powieści Janusza Korczaka jest smutne. Nawet jeśli nie zmagają się z biedą, cierpią od dorosłych upokorzenia i brak zrozumienia: „Gdy mama dała dwa grosze, abym podał dziadkowi, tom się bał i oglądał, czy mama mnie nie zostawi samego bezradnego. A gdyście mówili: »Zostań tu, będziesz tu miał dużo zabawek i ciasteczek« – tom płakać zaczynał, a wyście się śmieli” – pisał w 1906 r. w „Dziecku salonu”. Czy debatując serio z kilkuletnimi wychowankami dekady później, szukał uznania dla malca w sobie, samotnego w rodzinnym domu?

A może przejmujący opis jest po prostu zasługą empatii autora, jego ciekawości pojmowania świata przez małego człowieka? Na przełomie poprzednich stuleci dziecko odkryto jako nowy fascynujący temat. Inteligentów pociągnęła idea Nowego Wychowania – reformatorskiego ruchu głoszącego, że treści i metody pedagogiczne należy dostosować do myślenia i odczuwania dziecka. Korczak ogromnie przejął się tą koncepcją.

Ekspert z własnego nadania

W „Dziecku salonu” kreśli taki portret ojca: „Wszystko mi w tobie imponowało. I to, że masz włosy na rękach i żyły, i to, że wieczorem w łóżku czytujesz kuriery, że masz karty wizytowe, suszkę ciężką marmurową, a nie bibułę na włóczce z pieczątką”. Kilka akapitów wcześniej opisuje jego bezwzględność wobec żony pracownika proszącej o łaskę dla męża, który popełnił jakiś błąd. „Po raz pierwszy dusza moja z lękiem odskoczyła od ciebie. O! ja bym inaczej postąpił”.

Ok. 1890 r. mec. Goldszmit po raz pierwszy trafia do szpitala psychiatrycznego. Jego syn, naiwny wyznawca rodzącej się właśnie eugeniki, panicznie boi się złej dziedziczności. Napady agresji i postępujący obłęd mogły być skutkami syfilisu.

W kwietniu 1896 r. Józef Goldszmit umiera. Pięć miesięcy później Henryk debiutuje na łamach tygodnika satyrycznego „Kolce” humoreską „Węzeł gordyjski”. Temat? Wyręczanie się rodziców w procesie wychowania płatnymi opiekunkami, guwernantkami, bonami. Jak zwraca uwagę Aleksander Lewin, badacz życia i twórczości Korczaka, ten już w wieku lat kilkunastu kreuje się na eksperta w dziedzinie wychowania. Sam po własnych lekcjach biegnie udzielać korepetycji. Choroba ojca wykańcza finansowo rodzinę. Przestronne mieszkanie przy Miodowej zmieniają na coraz gorsze, na Świętojerskiej, Leszno, Nowosenatorskiej.

Czy dramatyczna odmiana losu buduje w Henryku późniejszą niedbałość o materialne warunki egzystencji? Czy ostentacyjna rezygnacja z uroków życia to zaprzeczenie hedonistycznego stylu mec. Goldszmita, który doprowadził rodzinę na skraj nędzy? To sugestie Joanny Olczak-Ronikier.

Wizyty w warszawskich rodzinach różnych stanów to okazja do podglądania życia i zbierania tematów do kolejnych publikacji. W 1899 r. zdobywa wyróżnienie w konkursie literackim im. Ignacego Jana Paderewskiego. Nagrodzoną czteroaktówkę „Którędy?” podpisuje godłem Janasz Korczak (co ciekawe, zainspirowany tytułem powieści innego patrona 2012 r. – Józefa Ignacego Kraszewskiego, „Historia o Janaszu Korczaku i pięknej miecznikównie”). Zecer składający informację o wynikach konkursu z Janasza robi Janusza. Tak zaczyna żyć pseudonim literacki Henryka.

Lekarz i wychowawca

W tym czasie jest już studentem pierwszego roku medycyny. Na wakacje wyjeżdża do Szwajcarii śladami Jana Henryka Pestalozziego. Pedagoga przełomu XVIII i XIX w., który poświęcił życie dla pracy z dziećmi z ludu, ogłasza swoim życiowym i intelektualnym wzorem. Ale czerpie i z innych. Ok. 1900 r. zostaje słuchaczem tajnego Uniwersytetu Latającego i wchodzi w krąg wpływów postępowej inteligencji, w tym Wacława Nałkowskiego – ojca Zofii, głoszącego konieczność nieustawania w rozwoju etycznym. Rok później wydaje pierwszą książkę – umiarkowanie przyjęte „Dzieci ulicy”.

Wychowawcą staje się, zanim formalnie zostaje lekarzem. Na rok przed dyplomem wyrusza do Michałówki jako opiekun dzieci żydowskiej biedoty na turnusach organizowanych przez Warszawskie Towarzystwo Kolonii Letnich. Nowe Wychowanie nakazuje inteligentom pójście w lud, do pracy pozytywistycznej. Idą tłumnie. Z Korczakiem jednak dzieci zaprzyjaźniają się bardziej niż z innymi. Odwiedzają go w domu, grają w domino i loteryjkę. A on sam? Pisze tak: „Gdy mi się życie bardziej da we znaki, gdy mocniej spadnie uderzenie losu – szukam dzieci. Wśród dzieci cierpienie maleje, serce żywiej bić zaczyna – marzenie spływa jak balsam na znużoną duszę”.

Jako pediatra pracuje w szpitalu dziecięcym fundacji Bersonów i Baumanów, z roczną przerwą na udział w wojnie rosyjsko-japońskiej jako lekarz. W zamian za służbowe mieszkanie całą dobę jest do dyspozycji okolicznych pacjentów. Za wizyty u ubogich i u socjalistów, dziennikarzy, nauczycieli bierze 20 kopiejek. Za konsultacje u bogatych 3–5 rubli.

Dyrektor i singiel

W „Pamiętniku” Korczaka jest ślad jeszcze jednego szczególnego dziecka. Gdy tłumaczy, że od dziewcząt stronił, wyznaje: „bo juchy zachłanne i na noce łase, no i rodzą dzieci. Paskudny obyczaj. Raz mi się zdarzyło. Pozostał niesmak na całe życie”. Co znaczą te zdania, jakby skreślone ręką innego, bezdusznego człowieka? Czy niechciane dziecko rzeczywiście się urodziło? Czy myśl o nim tkwiła w głowie późniejszego pedagoga?

W 1911 r., 33-latek, w czasie naukowego pobytu w Londynie decyduje, że nie założy rodziny. Po latach pisał do przyjaciela, że niewolnik, Żyd polski pod zaborem carskim, nie ma prawa mieć dzieci. Że za syna wybrał ideę służenia dziecku i jego sprawie. Że (tylko) na pozór stracił. Ale też – przecząc temu – że odczuł tę decyzję jak zabicie siebie.

W jego sercu, jak w sercu ojca, nie było spokoju. Czy była zwykła ludzka miłość? Z zapisków w „Pamiętniku” można wnosić, że początkowo było jej aż nadto: „Kochałem tydzień, miesiąc, czasem po dwie, po trzy [dziewczyny]”. Kilka zdań wcześniej czytamy: „Pierwsze niepokoje i nieukoje. – Raz podróże i burzliwe przygody, innym razem ciche, rodzinne życie – przyjaźń (miłość) ze Stachem. Marzenie naczelne wśród wielu: on ksiądz, ja lekarz w tamtym małym miasteczku”. Powstają i takie koncepty, że tę dwuznaczną seksualność, niemożliwą do zaspokojenia w sposób oczywisty, młody Henryk sublimuje w zapał do społecznej pracy. To rozumowanie spójne z myśleniem klasyków psychoanalizy.

Miłością jego życia nie była Stefania Wilczyńska. Choć ona kochała go jak mistrza i jak mężczyznę. W 1912 r. zaczęli wspólną pracę w Domu Sierot, zbudowanym za pieniądze zebrane przez Towarzystwo Pomoc dla Sierot przy Krochmalnej 92. Krótko po tym, jak Doktor zdążył okrzepnąć w nowej roli dyrektora, po raz kolejny jedzie na wojnę – znów jako lekarz, na froncie ukraińskim. Pod hukiem armat pisze może najpiękniejszy swój esej, „Dziecko w rodzinie”, pierwszą część zbioru „Jak kochać dziecko?”: „Dziecko, które urodziłaś, waży dziesięć funtów. Urodziłaś osiem funtów wody i dwa popiołu. A każda kropla tego twojego dziecka była parą chmury, kryształem śniegu, mgłą, rosą, zdrojem, mętem kanału miejskiego. Tyś tylko zebrała to wszystko, co było... Wśród milionów ludzi urodziłaś jeszcze jedno – co? – źdźbło, pyłek – nic. Ten pyłek ogarnie myślą wszystko: gwiazdy i oceany, góry i przepaście”.

W Kijowie poznaje Marynę Rogowską-Falską, wdowę prowadzącą tam internat dla polskich uczniów. Biografowie sugerują, że dla niego to mogło być dotknięcie miłości, ale ona, naznaczona tragicznymi przeżyciami, nie była w stanie odwzajemnić uczucia. Po wojnie zjeżdża jednak do Warszawy, gdzie we współpracy z Korczakiem zaczyna prowadzić zakład wychowawczy dla dzieci robotniczych Nasz Dom.

Rozgoryczony rewolucjonista

W 1920 r. w Warszawie szaleje tyfus. Doktora w chorobie pielęgnuje matka. Sama zaraża się i umiera. Korczak do końca życia ma się zmagać z poczuciem winy. Wydaje się, że dopełniły się jego życiowe dramaty.

Próbuje skupiać się na pracy, ukazuje się jego najgłośniejsza powieść „Król Maciuś I”.

Rozwija własne metody. Na straży porządku w Domu Sierot i Naszym Domu stoją złożone z wychowanków sądy, do których każdy może pozwać każdego – także dziecko wychowawcę. (Korczak niejednokrotnie pozywał sam siebie). Ważne decyzje podejmuje wybrany w wolnych wyborach sejm. Jest też domowa gazetka. W 1926 r. na rynku pojawia się „Mały Przegląd” – redagowany przez dzieci pod kierunkiem Korczaka dodatek do pisma dla spolonizowanych Żydów „Nasz Przegląd”.

W ten sposób Doktor całkiem dosłownie przywraca dzieciom głos. Jego praktyki musiały wywoływać konsternację na tle wciąż jeszcze bardzo konserwatywnej ówczesnej pedagogiki – porządku, dyscypliny i autorytetu. On pozwalał ciągnąć się za brodę i zdejmować sobie okulary. Te relacje dobrze oddaje scena z filmu Andrzeja Wajdy o Korczaku, w której grany przez Wojciecha Pszoniaka Doktor stanowczo i serio dyskutuje z wychowankiem w sprawie odkupienia ruszającego się zęba: „Daj spokój, ja ci zapłacę, a jak wypadnie, to ty połkniesz. I jak ja na tym wyjdę?”.

Budził krytykę także z innych względów. Piękny budynek przy Krochmalnej nie był z gumy, po ukończeniu 14 lat dzieci musiały iść w świat. Zarzucano, że zderzają się z nędzą i chaosem bez przygotowania, wydelikacone przez lata życia pod kloszem. Coraz ostrzej podobne zarzuty formułowała Maryna Falska. Po latach ich drogi ostatecznie się rozeszły między innymi z tego powodu. Wątpliwości podzielała nawet Stefa Wilczyńska.

Korczak ciągle szukał. Wstąpił do loży masońskiej Le Droit Humain. Radykalizował poglądy. W 1929 r. do drugiego wydania „Dziecka w rodzinie” dopisał: „Nierozważną płodność odczuwam jako krzywdę i lekkomyślny występek – jesteśmy może w przededniu nowych praw dyktowanych przez eugenikę i politykę populacyjną”. Nie dba o delikatność języka. W latach 30. pretekstem do wyrzucenia go z radia, w którym prowadził popularne „Gadaninki Starego Doktora” dla dzieci, a także audycje dla dorosłych, jest poświęcenie jednego z felietonów siusianiu.

Nastroje antysemickie coraz bardziej przybierają na sile. W Korczaku narasta gorycz. O czasie przedwojennym pisze w „Pamiętniku”: „Podłe haniebne lata – rozkładowe, nikczemne. Nie chciało się żyć. Błoto. Cuchnące błoto”. Odwiedza Palestynę, bardzo chce tam wrócić.

Furiat i idealista

Jeszcze latem 1940 r. wychowankowie Domu Sierot jadą na kolonie do Gocławka. Dwa miesiące później sierociniec musi się przenieść do getta, w świat śmierci, zimna i głodu. A jednak działa niemal jak dawniej. Harmonogram dnia, plan pracy wychowawczej prawie się nie zmienia, choć liczba dzieci wciąż rośnie.

Walka o ten spokój kosztuje Korczaka fizyczne i psychiczne zdrowie. Coraz częściej puszczają mu nerwy. W oficjalnej korespondencji wyzywa urzędników i współpracowników od gangsterów i histerycznych fląder. Wrzeszczy i miota – słuszne lub bezpodstawne – oskarżenia o złodziejstwo. Ma słabe serce, wodę w płucach, przepuklinę i chory pęcherz.

W lutym 1942 r. bierze na siebie jeszcze jedno. Zgłasza się na wychowawcę w Głównym Domu Schronienia przy Dzielnej 39, do którego zwożone są dzieci ulicy. Dom, którego personel rzeczywiście rozkrada nędzne mienie, jest makabryczną dziecięcą umieralnią. Korczak w podaniu o posadę – de facto autoironicznym testamencie – pisze: „Dzięki wyrobieniu posiadam dużą umiejętność współpracy nawet z typami kryminalnymi, z urodzonymi matołami. Ambitni i uparci durnie dyskwalifikują mnie, nie ja ich”. Liczy, że rozgoni „typy kryminalne”. Zamiast tego dochodzi do decyzji, by nie karmić najmłodszych dzieci, które nie mają świadomości, że żyją, by ich racje żywnościowe dać starszym. Tylko w ten sposób ma szanse kogokolwiek ocalić.

Wieczorami, z butelką wódki pod łóżkiem, pisze „Pamiętnik”. Jak na froncie pierwszej wojny światowej esejem „Dziecko w rodzinie” ucieka w świat młodej matki, tak w „Pamiętniku” prawie nie zajmuje się gettem. Patrząc przez własne wspomnienia próbuje obrachować dobro i zło świata. W zapiskach z ostatniego dnia zastanawia się nad obserwującym go niemieckim strażnikiem: „A może był za cywila nauczycielem na wsi, może rejentem, zamiataczem ulic w Lipsku, kelnerem w Kolonii? Może on nie wie nawet, że jest jak jest? Mógł przyjechać wczoraj dopiero z daleka”.

Ikona

Co po latach zostało z myśli i pracy Korczaka? Prof. Barbara Smolińska-Theiss z Akademii Pedagogiki Specjalnej ocenia, że przekroczył ruch Nowego Wychowania, z którego początkowo czerpał: – Tamta koncepcja zakładała, że w pracy wychowawczej należy wydobywać i wspierać indywidualne talenty i możliwości dziecka ze względu na tkwiącą w nim siłę, zdolną do przeobrażania świata. Janusz Korczak głosił, że dziecko jest celem samym w sobie.

W powojennej Polsce pod adresem pedagoga formułowano zarzuty powiązań z „idealistyczną nauką burżuazyjną”. Miejsce dla niego usiłował znaleźć prof. Aleksander Lewin, w latach 30. pracownik Domu Sierot. Gorliwy badacz i popularyzator dorobku mistrza, ale też żarliwy wyznawca nowego systemu, odczytywał Korczaka na miarę peerelowskiej pedagogiki. Skupiał się na kolektywnym wychowaniu, znaczeniu grupy społecznej. I tak stał się Korczak ikoną pedagogiki komunistycznej.

Europa odkryła go w latach 60. i 70. – kontynuuje prof. Smolińska-Theiss. Młodzieżowa rewolta na Zachodzie, hasła emancypacji dzieci i kobiet potrzebowały teoretycznej podbudowy. I tak stał się Korczak ikoną zwrotu ku dzieciństwu.

W nowej Polsce wrócono do niego przy okazji prac nad Konwencją o prawach dziecka, ratyfikowaną na początku lat 90. I stał się Korczak ikoną tych praw (choć częściej używała tego terminu inna polska pedagożka – Stefania Sempołowska). Prof. Smolińska-Theiss ocenia, że jego utrzymująca się popularność wynika z potrzeby wzorca: – Dzisiejsza pedagogika, świat, stworzyły zapotrzebowanie na takiego bohatera pedagogicznego. A tym większa jego siła, że jego przesłanie jest uniwersalne i zrozumiałe w zglobalizowanym świecie. Każdy jest w stanie mniej więcej zrozumieć, co znaczy godność dziecka, wolność, podmiotowość, obywatelstwo.

Ostatnio prace Korczaka tłumaczą w Korei Południowej i Afryce. Dwa lata temu o płatne wykłady akademickie poprosili Japończycy. Pytali, jak kochać dziecko i jak się z nim obchodzić. Jak wsłuchiwać się, rozmawiać, przytulać.

Co nie przetrwało próby czasu? Techniki pracy. Samorządność, gazetka, samokontrola. Coraz mniej jest (na szczęście!) sierocińców – instytucji, kilkusetosobowych kolonii, na których miałoby sens stosować metody kolektywnego wychowania.

Myśl Korczaka przesiąkła, a nawet wyprzedziła, dominujące dziś poglądy na wychowanie w stopniu większym, niż na co dzień zdajemy sobie sprawę. Dziecko – myśliciela, badacza, filozofa – Korczak opisywał kilkadziesiąt lat wcześniej niż autorzy tak popularnych dziś pozycji jak „Naukowiec w kołysce”. A o to, by skrzywdzeni przez własnych wychowawców dorośli nie brali za swe dziecięce cierpienia odwetu na wychowankach, apelował znacznie wcześniej niż słynna Alice Miller.

Śmierć

Podobno, wbrew legendzie, tuż przed wejściem do pociągu do Treblinki nikt nie chciał Korczaka uwalniać. To bez znaczenia. Ucieczkę z getta proponowano mu wcześniej wielokrotnie. Odmawiając zostawienia podopiecznych, kolejny raz robił inaczej niż ojciec. Był.

Co mówił dzieciom upchniętym w ciemności wagonu?

W ostatniej scenie filmu Andrzeja Wajdy Doktor i jego wychowankowie nie dojeżdżają do obozowej rampy, wiozący ich wagon odczepia się od pociągu. Korczak z dziećmi wychodzi na łąkę.

W żadnych historycznych dokumentach nie ma informacji o ich zgonie.

Polityka 01.2012 (2840) z dnia 03.01.2012; Patroni roku; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "Henryk zwany Januszem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną