W piątek 18 maja 1565 r. działa ustawione na murach fortu św. Anioła, najsilniejszej pozycji broniącej Wielkiego Portu na Malcie, oddały dwa ślepe strzały. Sygnał miał ostrzec mieszkańców o nadchodzącym niebezpieczeństwie – wkrótce cała ludność tej niedużej wyspy znalazła schronienie wewnątrz fortyfikacji. Stojący na murach zamku de Valette mógł zobaczyć w całej okazałości potężną turecką armadę, liczącą 180 wielkich okrętów, mających na swych pokładach co najmniej 30 tys. ludzi.
Liczebność sił tureckich i nazwiska dowódców nie stanowiły dla wielkiego mistrza tajemnicy – doskonała siatka szpiegowska dostarczała precyzyjnych informacji o stanie przygotowań do wyprawy przeciw Malcie, a sam zamiar ataku Sulejmana na główną siedzibę rycerzy mnichów nie budził wątpliwości żadnego z nich. Wybór w 1557 r. de Valette’a na stanowisko wielkiego mistrza (49 w historii zakonu) był podyktowany głównie świadomością nieuchronnej tureckiej inwazji – elektorzy zgodnie uznali, że de Valette jest jedynym człowiekiem, który może poprowadzić zakon do czekającej go wojny.
Kronikarz wielkiego oblężenia, Francisco Balbi di Correggio (również postać niezwykle ciekawa – poeta i najemny żołnierz, który mając 60 lat służył jako arkebuzer w hiszpańskim kontyngencie na Malcie), głównym bohaterem swojej opowieści uczynił wielkiego mistrza. Na wstępie relacji opisał go jako „wysokiego i dobrze zbudowanego”, niemłodego już rycerza (w czasie oblężenia de Valette miał 70 lat) o dostojnym wyglądzie, obdarzonego doskonałą pamięcią i inteligencją; poliglotę i żołnierza o wielkim doświadczeniu w walce zarówno na lądzie, jak i na morzu, gorliwego katolika.
Urodzony w Prowansji, potomek starej szlacheckiej rodziny, de Valette śluby złożył mając lat 20. Po nowicjacie i odbyciu obowiązkowych karawan (rejsów na galerach), nigdy już nie opuścił konwentu (większość kawalerów wracała do krajów swojego pochodzenia, gdzie administrowali komandoriami lub innymi strukturami zakonu). Brał udział w długiej i uporczywej, ale zakończonej porażką obronie Rodos. W 1541 r. ciężko ranny podczas morskiej bitwy dostał się do niewoli, gdzie przykuty do wiosła spędził rok na galerze berberyjskich piratów. Wykupiony przez zakon, dowodził garnizonem w Trypolisie, a w 1554 r. został wybrany na dowódcę floty zakonu – wielki zaszczyt, zważywszy, że stanowisko to obejmował zawsze rycerz języka włoskiego.
Nieco idealizowany przez historyków zakonu de Valette miał swoje wady – przynajmniej dwa azy położyła na nim swoją ciężką rękę zakonna sprawiedliwość; raz przyszły wielki mistrz spędził w lochu cztery miesiące za ciężkie, prawie śmiertelne pobicie Maltańczyka z wyższych sfer.
Choć udana obrona Malty uznawana jest (chyba niesłusznie) za szczytowy punkt w historii zakonu, to paradoksalnie najtrudniejszą bitwę Jean de Valette musiał stoczyć na długo przez krwawymi wydarzeniami wielkiego oblężenia, a jego najtrudniejszymi przeciwnikami okazali się chrześcijańscy władcy i współbracia rycerze.
Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego powstał w okresie pierwszych wypraw krzyżowych i odegrał istotną rolę w historii Europy, m.in. ze względu na swój potencjał militarny i posiadaną flotę wojenną. Joannici zasłużyli się także jako fundatorzy pierwszych szpitali w Europie średniowiecznej.
Kiedy de Valette objął urząd wielkiego mistrza, ostatni z wielkich zakonów rycerskich znajdował się w fatalnym położeniu. Seria niepowodzeń militarnych, rozpoczęta utratą rodyjskiej siedziby w 1522 r., nadszarpnęła poważnie wojskową sławę zgromadzenia. (W czasie oblężenia Rodos, zdani wyłącznie na własne siły, joannici dokonywali cudów waleczności, żaden z europejskich monarchów nie raczył wspomóc ich obrony, a po kapitulacji na honorowych warunkach kawalerowie opuścili wyspę ze swoimi sztandarami, bronią i relikwiami).
Po kilkuletniej tułaczce i bezowocnych próbach zawiązania koalicji, która wsparłaby ich próbę odzyskania Rodos, joannici, choć niechętnie, przyjęli w 1530 r. dar Karola V, króla Hiszpanii i cesarza narodu niemieckiego – kamienistą i spaloną słońcem Maltę wraz ze znajdującym się na afrykańskim wybrzeżu Trypolisem. Ten drugi posterunek, otoczony od strony lądu wrogimi muzułmańskimi plemionami, był bardzo słabo ufortyfikowany. Pozycja nie do obrony, przez 21 lat wysysała z zakonu ludzi i pieniądze, a jej upadek po niedługiej i niezbyt chwalebnej obronie nie przysporzył joannitom wojennej sławy.
Jednak upadek Trypolisu miał też groźniejsze skutki. Wielki mistrz Juan de Homedes miał zamiar wyciągnąć surowe konsekwencje wobec francuskiego komendanta utraconej twierdzy. Tu jednak napotkał zdecydowany sprzeciw jego pobratymców. Za czasów Homedesa konflikt pomiędzy językami (organizacjami narodowymi zakonu) – hiszpańskim i francuskim – osiągnął swoje apogeum. Na te wewnętrzne spory nakładała się rywalizacja pomiędzy Habsburgami, stanowiącymi główną siłę oporu Europy przed wzrastającym naporem osmańskich Turków, a królami Francji, niewahającymi się korzystać z pomocy muzułmanów w realizacji swojej antyhabsburskiej polityki. Wzięcie w karby wewnętrznych frakcji zakonu, popierających, zależnie od przynależności narodowej, Hiszpanię lub Francję, stanowiło jedno z najważniejszych zadań nowego wielkiego mistrza.
Warto tu wspomnieć, że joannici ze względu na swój rycerski charakter nigdy nie byli zakonem klauzurowym, a wymagana od nich dawniej surowość obyczajów została pogrzebana w piaskach straconego na zawsze Outremer (za-morza, czyli Ziemi Świętej). Przestrzegano bardzo ściśle, by w szeregach zakonu pozycję rycerzy po sprawiedliwości (czyli najwyższej z trzech klas, stojących ponad serwientami i kapelanami) zajmowali tylko kandydaci mogący wykazać się co najmniej czterema pokoleniami szlachetnych przodków. Choć zdarzali się wśród nich ubodzy przedstawiciele stanu rycerskiego, to jednak ton nadawali synowie wielkich europejskich rodów, nawet takich jak Medyceusze, Orsini czy krewni i powinowaci urzędujących papieży. Przywrócić dyscyplinę wśród tych wielkich panów, ukrócić hazard, pojedynki i rozpustę mógł tylko ktoś o niekwestionowanym autorytecie. (Dodajmy jednak, że w szeregach tego zakonu, na przestrzeni całych jego długich dziejów, znalazło się również kilkunastu świętych Kościoła katolickiego).
Stało zatem przed wielkim mistrzem zadanie tak trudne, że chyba nikt inny nie zdołałby go wykonać. Jednak de Valette dzięki swoim dyplomatycznym talentom oraz żelaznej woli wziął zakon w karby, przypominając swoim współbraciom o ich religijnych i wojskowych powinnościach, przywracając zgromadzeniu gotowość do walki.
Innym problemem, z jakim musiał zmierzyć się de Valette, był brak pieniędzy. Legendarne bogactwo zakonu skończyło się, przynajmniej chwilowo, wraz z utratą wyspy Rodos. Skarbiec obciążał ogromny koszt utrzymania małej, ale groźnej floty; konieczność ufortyfikowania Malty wymagała sum, którymi zakon nie dysponował. Na dochody zgromadzenia składały się głównie pieniądze wypracowane w europejskich komandoriach. W 1530 r. zakon miał ich nieco ponad 600, ale wpływy z nich ucierpiały bardzo na skutek reformacji. Szczególnym ciosem, zarówno dla finansów, jak i siły militarnej zgromadzenia, okazało się zerwanie z Kościołem przez Henryka VIII – w trakcie wielkiego oblężenia język Anglii reprezentował zaledwie jeden rycerz. Jednak na polu gospodarczym działania de Valette’a okazały się również skuteczne – stanowcze napomnienia wysyłane do zwierzchników komandorii napełniły skarbiec zakonu na tyle, że mógł on podjąć przygotowania do odparcia tureckiego uderzenia.
Najpilniejszą potrzebą była rozbudowa umocnień wyspy. Joannici od czasów krucjat cieszyli się zasłużoną sławą niezwykle sprawnych budowniczych fortyfikacji. Ich zamki Magrat i Krak des Chevaliers uznaje się za najdoskonalsze przykłady architektury obronnej w Ziemi Świętej; zachowane niemal w całości umocnienia miasta Rodos pokazują zarówno kunszt budowniczych, jak i determinację rycerzy w uczynieniu swojej siedziby niezdobytą. Jednak w dniu wyboru de Valette’a fortyfikacje Malty, mimo że zakon przebywał na wyspie już ponad ćwierć wieku, z pewnością nie mogły zapewnić bezpieczeństwa w razie silnego ataku. A główny przeciwnik kawalerów, imperium Osmanów, zgłaszające pretensje do hegemonii nad całym (nie tylko śródziemnomorskim) światem, zasługuje z pewnością na miano ówczesnego supermocarstwa.
XVI-wieczna Turcja była w istocie jednym wielkim obozem wojskowym, pracującym na potrzeby niepokonanej, jak mogło się wydawać, armii. Turcy cieszyli się zasłużoną sławą mistrzów w prowadzeniu oblężeń, uzupełniając teoretyczną wiedzę odziedziczoną po Bizantyjczykach mistrzowskim użyciem najpotężniejszej w świecie artylerii (w dużej części tworzonej i obsługiwanej przez najemników z Europy) i specjalnie trenowanego korpusu saperów.
Mizerne, jeszcze średniowieczne fortyfikacje, jakie joannici zastali w 1530 r. na Malcie, wymagały nie tyle wzmocnienia, ile budowy od podstaw, na co zgromadzenie nie miało pieniędzy. Kiedy w końcu, już po utracie Trypolisu, postanowiono, że Malta zostanie jednak stałą siedzibą zakonu, rozpoczęto, jeszcze za czasów mistrza Homedesa, prace nad budową fortyfikacji z prawdziwego zdarzenia.
Na główną siedzibę zgromadzenia wybrano wrzynający się w wody Wielkiego Portu półwysep ze znajdującą się na nim wioską Birgu, wkrótce zamienioną w ufortyfikowane miasto. Chroniącą Birgu, stojącą nad brzegiem morza starą cytadelę rozbudowano, przystosowano do użycia artylerii i oddzielono od miasta mokrą fosą. Ten fort, nazwany imieniem św. Anioła, stał się główną, najmocniejszą pozycją joannitów na Malcie. Na drugim, leżącym niemal równolegle cyplu poprzednik Jeana de Valette’a wybudował i ufortyfikował kolejne miasto, nazwane na jego cześć Sangleą. Wreszcie, na schodzącym ku wybrzeżu cyplu góry Sciberras wzniesiono w pośpiechu gwiaździsty fort św. Elma, mający ogniem swoich dział blokować wejście do Wielkiego Portu, jak i do leżącej po drugiej stronie góry zatoki Marsamuscetto.
Za największą słabość Malty uznano wznoszące się ponad portem zbocza Sciberras, przewyższające wszystkie umocnienia (tam w czasie oblężenia stały tureckie armaty ostrzeliwujące fort św. Elma i dwa miasta). Zarówno de Valette, jak i jego poprzednik zdawali sobie sprawę z tej słabości, ale inwestycja przewyższała możliwości finansowe zakonu.
De Valette skupił się na budowie dzieł zewnętrznych – okopów, fos, rawelinu przy murach św. Elma – oraz bezpośrednim przygotowaniu do odparcia ataku. Zgromadzono wielkie zapasy wody, prowiantu i broni, uruchomiono młyny prochowe i kuźnie, zaopatrzono szpital, we Włoszech prowadzono intensywny zaciąg najemników, odesłano na Sycylię dzieci, starców i kobiety w ciąży. Co najważniejsze, wielkiemu mistrzowi, pamiętającemu o losie osamotnionej twierdzy na Rodos, udało się przekonać hiszpańskiego króla Filipa II do zagwarantowania zakonowi pomocy w razie ataku. Odsiecz (obiecano 25 tys. żołnierzy) miała przyjść z Sycylii, a decyzję o jej wysłaniu miał podjąć wicekról Sycylii Don Garcia de Toledo. Czas spędzony na tronie wielkiego mistrza de Valette wykorzystał na przygotowanie zakonu do stoczenia śmiertelnej bitwy z największym wrogiem chrześcijaństwa. Trudno sobie wyobrazić, by coś jeszcze mogło być zrobione.
Udany rajd maltańskich galer, którym udało się zdobyć łup wartości 80 tys. dukatów, spełnił funkcję iskry rzuconej na proch. De Valette podjął decyzję o pozostaniu na wyspie bez względu na okoliczności – joannici mogli tylko zwyciężyć lub zginąć w walce.
Oblężenie, które przeszło do historii jako wielkie, obfitowało w przykłady bohaterstwa obrońców, zarówno rycerzy, jak i Maltańczyków, a w każdym ze sławnych epizodów – zaciekłej obronie fortu św. Elma, podwodnej bitwie nurków, zniszczeniu wielkiej wieży oblężniczej – wielki mistrz miał swój udział. Niestrudzony, zapobiegliwy, pamiętający o wszystkim, gdy wymagała tego sytuacja, walczący ramię w ramię ze swoimi żołnierzami, ten starzec o żelaznej woli poprowadził zakon do największego zwycięstwa w jego historii.
Miasto nazwane jego imieniem założono w rok po oblężeniu – pierwszy kamień położył własnymi rękami wielki mistrz. De Valette umarł trzy lata po oblężeniu, ostatni wielki krzyżowiec chrześcijańskiej Europy. Z czasem zaczęto też pisać jego nazwisko: de la Valette.
Wystawę „Wokół maltańskiego krzyża” można oglądać w Zamku Królewskim w Warszawie do 13 stycznia 2013 r.
Maltańska „Iliada”
Z pokazywaną na warszawskiej wystawie zbroją wiąże się opowieść o śmierci siostrzeńca wielkiego mistrza, rycerza Henryka de Valette. Przybył on na Maltę już w trakcie oblężenia tureckiego, jako jeden z dowódców niewielkiej liczebnie odsieczy, by objąć służbę przy Posterunku Kastylii. Ten odcinek murów miał być zaatakowany przez wielką turecką wieżę oblężniczą. 19 sierpnia rycerze zorganizowali wypad w celu jej zniszczenia. Bogata zbroja, którą Henryk de Valette wypożyczył od wielkiego mistrza, zwróciła uwagę tureckich strzelców – nieszczęsny rycerz zginął, wzięty być może za swojego słynnego wuja. Nad ciałem Henryka de Valette rozegrała się prawdziwa bitwa, wygrana przez joannitów. Cała ta historia przypomina, być może nie przypadkiem, fragment „Iliady” poświęcony zbroi Achillesa.