Wiosna 1947 r., amerykańska strefa okupacyjna w Niemczech. Wojskowy jeep szybko pokonuje 140-kilometrową trasę z Regensburga (Ratyzbona) do Monachium. Tuż przed miasteczkiem Landshut drogę zajeżdża mu ciężarówka z niemieckimi numerami rejestracyjnymi. Kierowca jeepa w ostatniej chwili unika zderzenia, wjeżdżając na krawędź nasypu. Ciężarówka znika za zakrętem.
Pijany był? – pyta pobladłego ze zdenerwowania kierowcę pasażer, ubrany w mundur z naszywką Polish Red Cross na rękawie. – Na pewno nie. Chciał nas zmusić do lądowania tam na dole albo strącić zderzakiem. Hitlerowcy jeszcze się nie skończyli – odpowiada prowadzący jeepa. Jego towarzysz milczy. Przypomina sobie słowa, którymi kilkanaście dni temu powitał go w Heidelbergu główny delegat Polskiego Czerwonego Krzyża na Niemcy płk Stanisław Matuszczak: – Będziecie mieli wrogów wszędzie.
Pasażerem jeepa jest prawnik Roman Hrabar, od marca 1947 r. pełnomocnik polskiego rządu do rewindykacji dzieci. Jego misją jest sprowadzenie do kraju tysięcy małych Polaków, wywiezionych w czasie wojny w celu przymusowej germanizacji. Hrabar wie, jak trudne zadanie go czeka. Prowadzone przez ostatnie dwa lata w Polsce dochodzenie ujawniło niebywałą skalę masowych porwań polskich dzieci do Niemiec i Austrii przez doskonale zorganizowany system instytucji, podległych komisarzowi Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny Heinrichowi Himmlerowi. Na terenie stref okupacyjnych może przebywać nawet 200 tys. polskich dzieci ze zmienionymi nazwiskami i sfałszowanymi metrykami urodzenia. Te, które trafiły do niemieckich rodzin zastępczych w wieku zaledwie kilku lat, mogą już nawet nie pamiętać swojego poprzedniego życia. Jak je odnaleźć?
Jasne włosy, niebieskie oczy
Ostatnie dni stycznia 1945 r.