Obok rzeszy apologetów i miłośników talentu militarnego polskiego króla, wciąż znajdują się i zabierają głos krytycy polityki Sobieskiego. Argumentacja, powtarzana od XIX wieku przy każdej rocznicy bitwy, brzmi wciąż tak samo.
Po pierwsze, odsiecz wiedeńska uratowała nieprzychylną Polsce habsburską Austrię, która w niespełna sto lat później wzięła udział w rozbiorach.
Po drugie, wojna z Turcją, wbrew interesom politycznym Paryża, przekreśliła nadzieje Sobieskiego na opanowanie Prus Książęcych, dla siebie lub dla Rzeczypospolitej (wybiegając zatem wyobraźnią można powiedzieć, że gdyby plan się powiódł, nie tylko nie byłoby rozbiorów, Sobiescy założyliby dynastię, ale i nie wybuchłaby też II wojna światowa).
Po trzecie wreszcie, Polska, mająca poprawne stosunki z Turcją, zawarła przecież pokój z Wielką Portą w Żurawnie i nie musiała ich psuć. Zresztą, był to już przecież schyłek osmańskiej potęgi i wystarczyło zapewne tylko trochę poczekać, by wszelkie zagrożenie dla południowych granic państwa (również Europy, jeśli ktoś zechce spojrzeć szerzej) przestało samo istnieć.
W sojuszu z Ludwikiem XIV
Projekt opanowania Prus Książęcych miał same zalety. Jedno spojrzenie na mapę wystarczy, by pojąć, że trwałe przyłączenie tego, utraconego przez Rzeczpospolitą lenna, zmieniłoby całkowicie sytuację państwa. Polska, a jeszcze bardziej Litwa, zyskałyby szeroki dostęp do wybrzeża Bałtyku, a polskie Pomorze przestałoby pełnić rolę wąskiego i trudnego do obrony „korytarza” (ewentualne ukaranie Fryderyka Wilhelma za wiarołomstwo, jakiego dopuścił się w czasie Potopu wobec Rzeczypospolitej, stałoby się słusznym przykładem „sprawiedliwości dziejowej”). Gdyby Sobieskiemu udało się zdobyć Prusy dla siebie i przekształcić w dziedziczne księstwo, sprawa sukcesji polskiego tronu, nawet przy zachowaniu zasady obieralności tronu, stałaby się w zasadzie przesądzona.