Kobiety podziemnej Solidarności
Legalną i konspiracyjną Solidarnością rządzili mężczyźni. Kobiet nie doceniano, choć były ważne
Mężczyzna (działacz podziemia) przychodzi po pracy do domu, zjada obiad, czasami utnie sobie drzemkę, a później odprężony, wypoczęty idzie »knuć«. Kobieta zostaje sama. I wtedy zaczyna się walka z nerwami. Oczekiwanie na powrót. Jeżeli przeciąga się, »oczyszczamy« mieszkanie. I wtedy zjawia się On i jak gdyby nigdy nic: »Wiesz kochanie, trzeba zadzwonić do Zenka, iść do Bożeny z bibułą« itd. Cóż kobieta ma zrobić, mąż jest zmęczony, więc musi iść. To nie wszystko. Wiele z nas drukuje i kolportuje. I jak Wam się wydaje moje drogie – czy jesteśmy doceniane? Wątpię. Mężczyźni uważają to za »normalkę«. Zapominają tylko o tym, że na naszej głowie jest jeszcze cały dom. Mężczyźni! Doceńcie nas wreszcie”.
W ten sposób podziemne pismo „Amazonka” wskazywało czytelnikom na doświadczenie kobiet działających w konspiracji lat 80. Czy to obraz prawdziwy? Zapewne w wielu przypadkach tak mogło być, że mężczyzna działał w podziemiu, tymczasem znaczna część obowiązków (domowych, ale też konspiracyjnych) spadała na kobietę. Czy kobiety były zatem niedoceniane albo wręcz dyskryminowane? Spojrzenie na historię podziemnej Solidarności przez pryzmat kategorii gender (płci kulturowej) prowadzi do interesujących wniosków. Są one dalekie od uproszczonych wizji.
Podziemną Solidarnością kierowali – nie da się ukryć – mężczyźni. Tymczasową Komisję Koordynacyjną założyli Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i Władysław Hardek. Wśród osób, które w ciągu kilku lat weszły w jej skład, nie było żadnej kobiety! Zwracało to uwagę już w latach 80.
„Jeśli ktoś opiera znajomość konspiracji tylko na dokumentach publikowanych przez TKK albo ogniwa regionalne, musi dojść do wniosku, że podziemie jest czymś w rodzaju męskiego zakonu.