„Polityka” prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Pierwsi wśród biskupów

Poczet prymasów

Mikołaj Trąba na drzeworycie z epoki. Mikołaj Trąba na drzeworycie z epoki. AN
Uduchowieni pasterze i wyrachowani politycy, gotowi do poświęceń i lubiący wygodne życie, zdrajcy i bohaterowie – oto poczet polskich prymasów, których przypominamy przy okazji niedawnej nominacji arcybiskupa Wojciecha Polaka na prymasa.
Jan Łaski wręczający statuty królowi Aleksandrowi Jagiellończykowi.Piotr Męcik/Forum Jan Łaski wręczający statuty królowi Aleksandrowi Jagiellończykowi.
Metropolita gnieźnieński Edmund Dalbor, nazwany ironicznie przez piłsudczyków „domniemanym prymasem Polski”.Leszek Kasprzak/Forum Metropolita gnieźnieński Edmund Dalbor, nazwany ironicznie przez piłsudczyków „domniemanym prymasem Polski”.
Metropolita Mieczysław Ledóchowski, który zabronił śpiewania „Boże coś Polskę”.Muzeum Niepodległości/EAST NEWS Metropolita Mieczysław Ledóchowski, który zabronił śpiewania „Boże coś Polskę”.
Prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński.Wojtek Łaski/EAST NEWS Prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński.
Prymas Andrzej Krzycki z wdziękiem humanisty potrafił bezlitośnie chłostać dostojników satyrą, jak i wdzięczyć się do nich panegirykiem.Tomasz Prażmowski, Wojciech Kryński/Forum Prymas Andrzej Krzycki z wdziękiem humanisty potrafił bezlitośnie chłostać dostojników satyrą, jak i wdzięczyć się do nich panegirykiem.

Były biskup czeski Wojciech Sławnikowic, „płonąc ogniem miłości i pragnieniem głoszenia wiary, bez trwogi udał się do Prus i tam męczeństwem dopełnił swego zawodu” – napisał Anonim zwany Gallem. Polska zyskała męczennika i pierwszego świętego, co stygmatyzowało młode państwo. Bolesław Chrobry mistrzowsko wykorzystał ten fakt i na zjeździe gnieźnieńskim cesarz Otton III w 1000 r. zgodził się na ustanowienie metropolii w Gnieźnie. Tamże złożone zostały szczątki św. Wojciecha.

Od tej chwili Gniezno zaczęło pełnić wyjątkową rolę w dziejach polskiego duchowieństwa. Pomimo przesunięcia się centrum polskiego życia duchowego do Krakowa w związku ze złupieniem Gniezna przez księcia czeskiego Brzetysława w 1038 r. i kaźnią biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa, uznanego za świętego i patrona Polski – nadal działała siła tradycji. Do wagi metropolii nie dostroiło się jednak samo miasto: w 1565 r. rozczarowany nuncjusz papieski Jan Franciszek Commendone pisał, że Gniezno „co do zabudowania podobniejsze do wsi niż do miasta”. Nic dziwnego, że arcybiskupom gnieźnieńskim bliższe były Łowicz, Skierniewice, gdzie powstawały wspaniałe rezydencje, a potem Warszawa.

Do XV w. w Polsce nie funkcjonowała godność prymasa. A przecież już w 325 r. na Soborze Nicejskim orzeczono, aby najstarszym arcybiskupom nadawać tytuł prymasa: pierwszego wśród biskupów. Początkowo była to godność honorowa, nieprzypisana do arcybiskupstwa, a jedynie ad personam. Tytuły te otrzymywali często najznaczniejsi arcybiskupi starych metropolii w danym kraju, co oznaczało pierwszeństwo przed innymi metropolitami. Było to istotne, gdyż Francja posiadała aż siedem arcybiskupstw, a Rzesza Niemiecka cztery. Z biegiem lat arcybiskupi wyróżnieni przez papieży prymasostwem zaczęli przenosić ten tytuł na swe arcybiskupstwa, aż w końcu urząd prymasa automatycznie zrósł się z daną metropolią.

Arcybiskupom gnieźnieńskim początkowo nie przypadł honor tytułowania się mianem prymasa. Jednakże na ziemiach polskich, jak i innych, wśród dostojników Kościoła trwał spór o pierwszeństwo. Zatoczył on szersze kręgi po przyłączeniu przez Kazimierza Wielkiego w 1349 r. Rusi Czerwonej z Lwowem i Haliczem. W 1412 r. bulla antypapieża Jana XXIII translokowała metropolię dla ziem ruskich Królestwa Polskiego z Halicza do Lwowa. Metropolii tej podlegały liczne biskupstwa, więc sprawa wymagała wyjaśnienia, kto jest primus: metropolita gnieźnieński czy arcybiskup lwowski?

Problem pierwszeństwa wśród duchownych był ważny, gdyż dotyczył prawa koronacji królów polskich, pomazańców Bożych, gwarantów feudalnego porządku. Arcybiskupi gnieźnieńscy przyczynili się do odnowy rozbitego Królestwa Polskiego: Jakub Świnka koronował Przemysła II w 1295 r., a Janisław – Władysława Łokietka w 1320 r. i Kazimierza Wielkiego w 1333 r. Wprawdzie dwóch ostatnich koronowano w Krakowie, ale uczynił to arcybiskup gnieźnieński. Błogosławili oni też królewskie małżeństwa i chrzcili potomstwo.

Oprócz transcendentnych powodów liczyły się polityczne, związane z wysuwaniem kandydatury do tronu. Potrzebny był prymas. Wyczuł ten moment arcybiskup Mikołaj Trąba konferujący na soborze w Konstancji (1414–18) z kardynałami, metropolitami i prymasami. Z soboru przyjechał do kraju z tytułem i przywilejami prymasa. Była to i jest zagadkowa sprawa, gdyż nie pozostał żaden dokument, który dekretowałby ten stan rzeczy, a jedynie suchy zapis w katalogu arcybiskupów gnieźnieńskich. I wzmianka w kronikach Jana Długosza, który pod 1417 r. zapisał, że arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Trąba „uzyskał na mocy uroczystego przywileju oraz dekretu soboru w Konstancji publiczne ogłoszenie, że jest prymasem Kościoła polskiego. Od tej pory on sam i każdy jego następca w Kościele gnieźnieńskim podpisuje się jako arcybiskup i prymas”.

Zapewne Mikołaj Trąba przyznał sobie tytuł metodą faktów dokonanych. Zdają się to potwierdzać starania prymasa Jana Łaskiego sto lat później o tytuł legatus natus (stały legat papieski). Łaski nie powoływał się na żaden akt o nadaniu godności prymasa, bo takiego nie było. Rację miał zatem Jan Długosz, który napisał, że Mikołaj Trąba przyjął tytuł prymasa, aby „jego katedra i jej dostojnicy z biegiem czasu nie zostali odsunięci od prymatu”. Chodziło o to, że podczas nieobecności Trąby w kraju nową królową Elżbietę Granowską, żonę Jagiełły, koronował arcybiskup lwowski Jan Rzeszowski. To mogło zagrozić pozycji metropolity gnieźnieńskiego, który wymógł na soborze tytułowanie go prymasem.

Od śmierci Mikołaja Trąby w końcu 1422 r. funkcja prymasa automatycznie przechodziła na kolejnych arcybiskupów gnieźnieńskich. Wiele zależało jednak od osobowości i zdolności dostojników polskiego Kościoła: np. prymas Wincenty Kot na polu polityki nikł w cieniu wszechwładnego biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, mimo że obydwaj uzyskali kapelusze kardynalskie. A właśnie władza Oleśnickiego pokazała Jagiellonom, jak istotne jest sprawowanie najwyższych funkcji kościelnych. W kwietniu 1488 r. kapituła krakowska „pod wpływem natchnienia Bożego (…) wszyscy bez wyjątku” wybrała królewicza Fryderyka Jagiellończyka na biskupa. Po raz pierwszy członek dynastii został infułatem, a po śmierci Kazimierza Jagiellończyka w 1492 r. – kardynałem i arcybiskupem gnieźnieńskim. Dzięki tej przebiegłej polityce przejęcie władzy w Polsce, na Litwie, na Węgrzech i w Czechach przez Jana Olbrachta i Aleksandra poszło dość gładko.

Prymas Fryderyk bez wątpienia był utalentowanym politykiem, który dbał zarówno o dobro państwa (przeznaczył czwartą część dochodów kościelnych na obronność państwa), jak i Kościoła. Podczas nieobecności wojowniczego Olbrachta w kraju stał się lojalnym namiestnikiem brata. Po jego śmierci – także Aleksander w znacznej mierze zawdzięczał tron bratu Fryderykowi. Miał jednak prymas pewną skazę: żył z rozmachem i z nałogiem alkoholowym, na sposób renesansowy. Zmarł nie dożywszy 36 lat, a styl życia nie umniejsza jego wielkich zasług, jak pisał ks. Henryk Rybus, „wobec państwa i dynastii”.

Niebawem do Polski i Litwy, po wystąpieniu Lutra w 1517 r., wlała się fala rewolucji wyznaniowej, która postawiła przed duchowieństwem pytanie o fundamenty wiary. Prymas Jan Łaski (1510–31) był zdecydowanym przeciwnikiem luteranizmu, grożąc „odszczepieńcom” ekskomuniką, inkwizycją i zakazując czytania „heretyckich” ksiąg. A przy tym ten człowiek bez wyższego wykształcenia, mimo że był wybitnym kodyfikatorem prawa, wedle historyka Włodzimierza Dworzaczka „wśród polityków polskich był jednym z najoryginalniejszych i najwybitniejszych”.

Następca Łaskiego Maciej Drzewicki już przedtem dał się poznać jako karierowicz bez skrupułów. Na plus należy mu zaliczyć głównie wprowadzenie szyfru dyplomatycznego w kancelarii koronnej i osobiste odpisywanie na listy. Natomiast Andrzej Krzycki najpierw jako sekretarz królewski z typowym wdziękiem humanisty nauczył się w równym stopniu bezlitośnie chłostać dostojników w satyrach, by potem wdzięczyć się panegirykami, oczywiście za stosowną opłatą. Pozostawił po sobie ironiczne, a często i obsceniczne utwory, jak Epitafium Polatuchy Białochy, która była wielką uciechą króla Zygmunta I oraz inne, sprośniejsze, co wprawia w ambaras poważnych badaczy chcących widzieć w prymasach osoby nieskazitelne.

Królewski przepych, jakim otaczali się renesansowi prymasi, jak Jan Latalski czy Piotr Gamrat, dodatkowo zrażał do katolicyzmu wahającą się szlachtę. „Macki” reformacji sięgały wówczas tak głęboko, że kuria rzymska podejrzewała, że kryptoprotestantem był kolejny prymas Jakub Uchański (1562–81). Uchański i papież Paweł IV wzajemnie obłożyli się klątwami i dopiero wola króla Zygmunta Augusta zadecydowała o objęciu przez Uchańskiego metropolii gnieźnieńskiej. Obydwaj – król i papież – dążyli do zwołania synodu narodowego. Nowsze badania Jana Seredyki wskazują, że zarzucana prymasowi chwiejność w tej kwestii była w istocie próbą wprowadzenia w Polsce ekumenizmu.

Uchańskiemu przypadła bodaj jeszcze ważniejsza rola. W 1572 r. zmarł ostatni Jagiellon i kraj stanął w obliczu wyborów. Na czas elekcji potrzebny był zastępca władcy i wtedy na interreksa, czyli tymczasowego króla, powołano prymasa. Nie miał takich uprawnień jak monarcha, ale reprezentował Rzeczpospolitą, kierował urzędnikami, zwoływał sejmy konwokacyjne i elekcyjne. I to on ogłaszał wybór nowego króla Polski.

Już przy drugim bezkrólewiu okazało się, że autorytet prymasa będzie nie raz narażony na szwank, gdy jego sympatie polityczne nie będą pokrywać się z sympatiami narodu szlacheckiego. W 1575 r. Uchański ogłosił wybór cesarza Maksymiliana II na króla, podczas gdy szlachta – na czele z protestantami Zborowskimi – chciała Stefana Batorego. W rezultacie Węgra koronował biskup kujawski Stanisław Karnkowski, co było ewenementem. Tenże biskup, były luteranin, a potem energiczny katolik, także dojdzie do urzędu prymasa. Choć prymasi reprezentowali katolicyzm rzymski, to pełnili często rolę koncyliacyjną między wyznaniami. Zresztą Polacy próbowali zabezpieczyć się przed religijnymi wojnami, uchwaliwszy podczas konfederacji warszawskiej w 1573 r. konstytucję o tolerancji: pierwszy tego typu akt w świecie.

Solą w oku szlachty było wystawne życie prymasów oraz ich nepotyzm. Wawrzyniec Gembicki (1615–24) odnowił spaloną katedrę w Gnieźnie, a jednocześnie kochał się w przepychu; obsadził też na trzech najważniejszych biskupstwach swych bratanków. Z drugiej strony pojawiali się prymasi zwani „ojcami wiernych”, jak Jan Wężyk (1627–38) czy Maciej Łubieński (1641–52), który przeniósł obraz Matki Bożej Częstochowskiej do kaplicy na Jasnej Górze ufundowanej własnym sumptem. Prymas Andrzej Leszczyński (1652–58) wykazał się lojalnością, towarzysząc królowi Janowi Kazimierzowi i Ludwice Marii podczas ich exodusu na Śląsk i powrotu do Polski. Były to czasy, gdy Rzeczpospolita tonęła w „potopach” kozackim, szwedzkim, moskiewskim i węgierskim. Po nich nadciągnęła wojna domowa 1666 r. Jana Kazimierza z Jerzym Lubomirskim, w której usiłował mediować stryjeczny brat Andrzeja, kolejny prymas Wacław Leszczyński. Niestety, bezskutecznie.

Siłą rzeczy prymasi byli albo wciągani w wir polityki, albo sami decydowali się na działalność polityczną. Mikołaj Prażmowski popierał pogram reform Ludwiki Marii, co spowodowało, że już w 1667 r., w rok po objęciu metropolii, szlachta domagała się złożenia przez Prażmowskiego urzędu. Prymas wziął jednak udział w elekcji kandydata „narodu szlacheckiego” Michała Korybuta Wiśniowieckiego i obwoził go po polu elekcyjnym w 1669 r. swoją karocą – z wyraźną niechęcią, jak „kiedy owo wilka zaprzęgą do pługa i każą mu gwałtem orać” – napisał Jan Chryzostom Pasek. Prymas zdawał sobie sprawę, że Korybut nie jest władcą na miarę potrzeb kraju, więc zawiązał z Janem Sobieskim spisek „malkontentów”. Celem było obalenie „małpy” na tronie. Za Korybutem stanęła jednak konfederacja szlachecka w Gołąbiu w 1672 r., która złożyła Prażmowskiego z urzędu i osadziła w klasztorze.

Prażmowski, zajęty polityką, był tylko dwa razy w Gnieźnie. Jednak niektórzy metropolici, jak Jan Stefan Wydżga (1677–85) czy Michał Radziejowski (1687–1705), nigdy nie odbyli ingresu do swej stolicy gnieźnieńskiej albo uroczyście wstępowali na prymasostwo w Łowiczu. Tymczasem nadciągały ciemne czasy dla „karczmy zajezdnej”, jaką stawała się Rzeczpospolita. Ostatniej koronacji Stanisława Poniatowskiego na króla dokonał w Warszawie w 1764 r. prymas Władysław Łubieński (1759–67). Był człowiekiem miękkim, lecz osobiście uczciwym i pobożnym, przeciwieństwem jego następcy Gabriela Jana Podoskiego (1767–77). „Ohydny ksiądz”, jak go określił nuncjusz Antoni Visconti, został mianowany na prymasa z woli ambasadora rosyjskiego Mikołaja Repnina. Podoski żył jawnie w konkubinacie z protestantką i usiłował znieść nuncjaturę papieską, zwołać sobór narodowy i mianować się głową Kościoła narodowego. W ten sposób Podoski miał ułatwić robotę Repninowi, licząc też na detronizację Stanisława Augusta i wysunięcie jego, jako interreksa, na monarchę całkowicie podporządkowanego Rosji. W obawie przed karą uciekł do Marsylii i tam w 1777 r. został pochowany.

Ostatni król polski, tworząc własne stronnictwo, wpłynął na objęcie prymasostwa w 1784 r. przez brata Michała Poniatowskiego. Pierwszy duchowny w Rzeczpospolitej był przy tym masonem (podobnie jak król). Prymas był czynny politycznie: historyk Marek Rostworowski zauważył, że działalność administracyjno-oświatowa Poniatowskiego oznaczała „wprzęgnięcie Kościoła w służbę państwu”. Jednak dobrą opinię popsuło prymasowi przystąpienie do Targowicy. W trakcie powstania kościuszkowskiego przed Pałacem Prymasowskim w 1794 r. postawiono szubienicę, podczas gdy spod Zamku dochodził do jego i króla uszu potężny śpiew jakobinów: „My krakowiacy, nosim guz u pasa, powiesim sobie króla i prymasa”. Nie powiesili, prymas zszedł śmiercią naturalną – opisy wskazują na głęboką depresję porażającą czynności życiowe.

Po rozbiorach i zajęciu Gniezna przez Prusy Fryderyk II zabronił Ignacemu Krasickiemu używania tytułu prymasa, a jedynie arcybiskupa gnieźnieńskiego (1795–1801). Niemniej jednak podczas zaborów pamięć o prymasie jako duchowym przewodniku Polaków była nad wyraz żywa i pomagała przeżyć noc niewoli. Zaciekli politycy antypolscy, jak Otto Bismarck, chcieli podciąć nie tylko gospodarcze, ale i katolickie skrzydła polskości, usiłując w 1864 r. przenieść metropolię gnieźnieńską do Berlina. Swoistym fenomenem w tych czasach stała się działalność arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego, który najpierw zarządził modły na rzecz protestantów podczas wojny protestanckich Prus z katolicką Austrią w 1866 r., a potem z Francją, i zabronił śpiewania „Boże coś Polskę”.

A jednak i jego przycisnął ciężar Kulturkampfu, czyli bismarckowskiej próby germanizowania Polaków. W 1874 r. władze wprowadziły metryki i śluby cywilne, co wywołało opór duchowieństwa. Prusacy usiłowali go stłumić, nakazując Ledóchowskiemu rezygnację. Ten jednak nieoczekiwanie odmówił i w ten sposób z lojalnego poddanego pruskiego wyrósł na męczennika sprawy narodowej. W Krakowie urządzano manifestacje patriotyczne na jego cześć, a po śmierci w 1902 r. jego serce spoczęło w katedrze gnieźnieńskiej. Polska tak bardzo potrzebowała wówczas męczennika, który uosabiałby rolę interreksa, „biskupa-hetmana”, przewodzącego narodowi, że stał się nim jeden z następców Ledóchowskiego, Florian Stablewski, upamiętniony w katedrze marmurowym pomnikiem.

I wreszcie – w 1918 r. nadeszła niepodległość. W wyniku scalenia znacznych połaci kraju z trzech zaborów wytworzyła się kościelna dwuwładza. Metropolitą warszawskim był Aleksander Kakowski, podczas gdy w Gnieźnie Edmund Dalbor, nazwany ironicznie przez piłsudczyków „domniemanym prymasem Polski”. Sprawa tytulatury skomplikowała się, gdyż od 1925 r. aż do śmierci w 1938 r. także Kakowski używał tytułu prymasa Królestwa Polskiego (choć II Rzeczpospolita była republiką). Dalbor był duchownym wrażliwym na sprawy społeczne, pozyskał nawet przydomek „Wielkiego Jałmużnika całej Polski”. Zmarł przed zamachem majowym 1926 r., a jego następcą został młody 45-letni ordynariusz śląski, majestatyczny August Hlond. Zgodnie ze wskazówkami Watykanu usiłował prowadzić politykę współpracy z rządem sanacyjnym i był zwolennikiem wprowadzania Kościoła w życie kulturalne społeczeństwa, organizując katolickie szkoły i instytuty. Pozyskiwaniu laikatu służyła szeroko zakrojona Akcja Katolicka. Śmierć arcybiskupa warszawskiego Kakowskiego w grudniu 1938 r. zdawała się też kończyć spory o prymat w Kościele pomiędzy metropolią gnieźnieńską a warszawską: teraz miała je połączyć unia personalna.

Jednakże zgon papieża Piusa XI, a potem wybuch wojny we wrześniu 1939 r. przerwały te plany. Na dodatek kardynał Hlond opuścił kraj wraz z rządem, co źle zostało odebrane przez społeczeństwo. Prymas przeżył jednak swą gehennę, uwięziony przez gestapo we Francji i podczas sporów z władzami komunistycznymi o odbudowę kościołów i życia religijnego w Polsce. Jego pogrzeb w 1948 r. stał się wielką manifestacją przywiązania Polaków do wiary przodków.

Nowa władza, zgodnie z ideologią marksistowską, wyznaczyła sobie za cel zwalczenie kultu religijnego jako „opium dla ludu”. W rezultacie Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński przez 45 lat był zmuszony walczyć o zagrożoną pozycję Kościoła. Jego następca prymas Józef Glemp miał szczęście doczekać czasów transformacji w Polsce. Był też ostatnim arcybiskupem gnieźnieńsko-warszawskim.

To za jego kadencji, w 1994 r., rozdzielono funkcję prymasa od przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Od tego czasu, a właściwie od 2004 r., kiedy zapis wszedł faktycznie w życie, funkcja prymasa jest godnością honorową. Zwierzchnikiem Kościoła w Polsce jest szef Konferencji Episkopatu.

Polityka 22.2014 (2960) z dnia 27.05.2014; Historia; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Pierwsi wśród biskupów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

Zdelegalizować Kaczyńskiego, Trumpa i Orbána? Czyli jak naprawić kraj po populistach. Będzie wrzask

Prof. Kim Scheppele, socjolożka, o tym, jakie metody ma demokracja, aby poradzić sobie ze skutkami rządów populistów.

Jacek Żakowski
03.12.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną