Był naprawdę wielki: 195 cm wzrostu, 109 kg płomiennej wiary i kilka milionów śmiertelnych wrogów w Ulsterze i Republice Irlandii. Miał szerokie ramiona i szczękę, spodnie zawsze nosił podciągnięte aż pod pachy. Nie palił, nie pił, nie chodził do kina, bo uważał tę rozrywkę za zbyt frywolną. Nad wszystkim górował jego głos, tubalny, prorokujący. Wielebny Ian Paisley zawsze mówił wielkimi literami. Przez pół wieku jego słowa wywoływały ciarki u katolików z Irlandii Północnej, a matki katoliczki straszyły nim dzieci.
Korzystał ze swojego głosu jak z armaty. Jak armata grzmiał przerażająco i monotonnie. Gdy w 1985 r. brytyjska premier Margaret Thatcher zawarła ze swoim irlandzkim odpowiednikiem porozumienie, które uwzględniało wpływ Dublina na politykę w Ulsterze, Paisley zwołał wiec przed ratuszem w Belfaście. 100 tys. słuchało go w napięciu, a wielebny miał tylko cztery słowa dla Thatcher: Nigdy! Nigdy! Nigdy! Nigdy! W tym z grubsza zawierał się cały program polityczny Paisleya. Nie – dla równych praw dla katolików w Ulsterze. Nie – dla zjednoczenia Ulsteru z Republiką Irlandii. Nie – dla rozmów pokojowych z irlandzkimi nacjonalistami. Gdy lata później ulsterski polityk, katolik i negocjator w konflikcie północnoirlandzkim John Hume zapytał Paisleya, czy zamilkłby, gdyby ze słownika usunięto słowo nie, wielebny odrzekł: Nie.
Ten sam Paisley, który przez pół wieku był nieformalnym, lecz niekwestionowanym królem irlandzkich protestantów i który przez całe życie krzyczał nie, pod koniec życia powiedział tak dla pokoju w Irlandii Północnej. Bez jego błogosławieństwa tzw. porozumienie wielkopiątkowe z 1998 r. pozostałoby świstkiem papieru, a nie aktem kończącym wojnę domową w Ulsterze. Gdy zmarł 12 września 2014 r. w wieku 88 lat, jeden z byłych liderów Irlandzkiej Armii Republikańskiej Martin McGuinness, którego Paisley niemal całe życie wyzywał od wcielonego szatana, ze łzami w oczach przyznał: Straciłem przyjaciela.
Bóg znalazł go na polu, gdy pomagał zaprzyjaźnionemu farmerowi. Następnego dnia Ian zajrzał do miejscowej kaplicy i zapowiedział na niedzielę swoje pierwsze kazanie o wskrzeszeniu Łazarza. Miał 16 lat, kazanie trwało trzy minuty. Jak potem wspominał, zabrakło mu pary – chyba ostatni raz w życiu. Szybko został pastorem, nie podobały mu się jednak umizgi Kościoła prezbiteriańskiego do katolików, brzydziła go atmosfera ekumenizmu i w wieku zaledwie 25 lat postanowił założyć własny Wolny Kościół Prezbiteriański. Nowa wspólnota co roku, przez kolejne 57 lat, wybierała Paisleya na swojego duchowego lidera.
Był zwolennikiem biblijnego protestantyzmu, literalnego odczytywania pisma: oko za oko, ząb za ząb. Jeden z jego katolickich adwersarzy zauważył trafnie, że Paisley nauczał tak, jakby nie było Nowego Testamentu. Niejednokrotnie po jego kazaniach wierni chwytali za kamienie. Zdarzało się nawet, że wielebny z ambony wskazywał dla nich kierunek. Raz podał adres Włocha-lodziarza, papisty, który miał czelność wprowadzić się do protestanckiej dzielnicy. Innym razem namawiał do ataku na domy policjantów, którzy blokowali tradycyjny przemarsz protestantów przez katolickie kwartały.
Wymykał się jednak jednoznacznej ocenie. W swoich kazaniach walczył głównie z instytucjami i ideami, nie z konkretnymi ludźmi. Jeden z brytyjskich reporterów w połowie lat 70. trafił na nabożeństwo do kościoła Paisleya na Ravenhill Road w Belfaście. Powinniście wiedzieć – Paisley zwrócił się w pewnym momencie do wiernych – że dziś, w tym właśnie miejscu, jest pośród nas człowiek z Fleet Street (londyńska ulica pełna redakcji), z tej pieczary grzeszności. To on – zagrzmiał wielebny, wskazując palcem na biedaka. Wszyscy odwrócili głowy. – I mam tylko jedno do powiedzenia, gdy siedzi pan tu niezaproszony i nieprzedstawiony – wycedził i zamilkł na chwilę, gdy tłum rwał się już do linczu. – Powiem tylko, że jest pan tu bardzo mile widziany.
Był protestantem, który dogmatycznie nienawidził Watykanu. Na początku jego kariery duchownego zgłosiła się do niego 15-letnia katoliczka z wątpliwościami. Długo rozmawiali, a gdy dziewczyna miała wychodzić, wielebny zaproponował jej ucieczkę. Pomógł przeszmuglować ją do Szkocji, gdzie dziewczyną zaopiekowali się jego współwyznawcy. Po kilku dniach, gdy rodzina zgłosiła jej zaginięcie, Paisley publicznie odtworzył nagranie, na którym dziewczyna wyrzeka się wiary katolickiej. Odmówił współpracy przy poszukiwaniach: „Prędzej pójdę do więzienia, niż pomogę jej wrócić do katolickiej rodziny”.
Paisley uważał, że katolicyzm jest śmiertelnym zagrożeniem dla imperium. Gdy w 1958 r. królowa Elżbieta odwiedziła Jana XXIII, bez wahania zarzucił jej, że dopuściła się duchowej rozpusty i zdradziła rodaków z Antychrystem. Pięć lat później, po śmierci papieża, wielebny cieszył się, że ten „rzymski grzesznik” w końcu smaży się w piekle. Później, w latach 80., w Parlamencie Europejskim wyzywał Jana Pawła II od Antychrystów (europarlament był według niego dyspozyturą Watykanu).
Paisley trafił w niszę. Protestanckiej społeczności w Ulsterze coraz bardziej brakowało idei organizującej: szwankować zaczęła brytyjskość, odkąd prasa i opinia publiczna z metropolii odwróciła się od ulsterskich protestantów, zwanych też lojalistami, choć byli bardziej lojalni wobec idei brytyjskiej korony niż wobec samej królowej, która przecież zdradzała ich z papieżem. Religia protestancka stała się głównym spoiwem i wyróżnikiem na tle irlandzkiego katolickiego żywiołu. Obie strony zbliżającego się konfliktu w Ulsterze nagle stały się politycznie pobożne i zaczęły szukać sobie proroków. Paisley, Big Man – jak go nazywali zwolennicy – z koloratką i talentami ludowego trybuna nadawał się idealnie.
Jednocześnie jego proletariacka retoryka trafiała w samo sedno konfliktu. Rządzący establishment opierał się na protestanckiej klasie średniej, na posiadaczach ziemskich i bogaczach, a ewentualne ustępstwa na rzecz katolików najbardziej uderzyłyby w protestanckich robotników. To w ich obronie stanął Paisley, to na ich często żarliwej wierze opierał swoje polityczne wizje. W takich okolicznościach od pastora do przywódcy politycznego był już tylko jeden krok. Paisley bez wahania go zrobił i założył własne ugrupowanie polityczne – Demokratyczną Partię Unionistyczną. Zapomniał tylko ściągnąć koloratkę.
W Irlandii Północnej lat 60. XX w. panował umiarkowany apartheid, z katolikami w roli czarnych. Nie mieli praktycznie szans na publiczne posady, byli zupełnie pomijani przy rozdziale mieszkań komunalnych, nie mieli wstępu na najlepsze protestanckie uczelnie. Niemal cała władza w prowincji skupiała się w rękach protestantów, których przewaga demograficzna była jeszcze potęgowana przez system wyborczy – do lat 70. prawo głosu mieli tylko posiadacze nieruchomości, czyli głównie protestanci.
Irlandia Północna jako prowincja powstała w 1922 r.; po tym jak na niepodległość od Londynu wybiła się Republika Irlandii, hrabstwa z protestancką większością nie chciały uznać władzy katolickiego Dublina i pozostały przy Koronie Brytyjskiej. Ich protestanccy mieszkańcy to w większości potomkowie angielskich i szkockich kolonizatorów, dla których Londyn wywłaszczał irlandzkich rolników w północno-wschodniej części wyspy. Tym samym jednym zabierał prawo głosu, a drugim je nadawał.
Wśród ulsterskich katolików dominowały dwie postawy. Mniejszość stanowili radykałowie, którzy domagali się włączenia prowincji do Republiki Irlandzkiej. Kwintesencją tego nurtu była Irlandzka Armia Republikańska, która na początku lat 70. rozpętała terror wobec „brytyjskich okupantów”. Większość katolików nie miała jednak tak radykalnych oczekiwań, pośród nich powstał szeroki ruch praw obywatelskich, który domagał się politycznej równości dla wszystkich mieszkańców Ulsteru.
Paisley nie uznawał tego rozróżnienia. Uważał, że trzeba walczyć ze wszystkimi katolikami, bo ostatecznie oba nurty chcą przyłączenia Ulsteru do Irlandii. Twierdził wręcz, że frakcja umiarkowana jest bardziej niebezpieczna, gdyż działa pod hasłami równości politycznej, przez co może zyskać poparcie niezdecydowanych. Gdy w 1969 r. doszło do masowych demonstracji ruchu praw obywatelskich, Paisley i jego partia wypowiedzieli katolikom otwartą wojnę na ulicach Ulsteru. Zaczęły się Kłopoty, The Troubles, najbardziej krwawy konflikt w powojennej Europie Zachodniej – przez trzy dekady zginęło ponad 3,5 tys. osób.
Wielebny od początku był na pierwszej linii. „Katolickie domy spłonęły, gdyż były pełne koktajli Mołotowa. Katolickie kościoły zostały zdewastowane, bo służyły jako składy broni, a księża zajmowali się jej dystrybucją” – mówił po zamieszkach, które wybuchły w 1969 r. w Belfaście. Gdy cztery lata później doszło do wstępnego porozumienia w sprawie Ulsteru między Londynem a Dublinem, Paisley przygotował strajk generalny, cała prowincja stanęła na 14 dni. Łamistrajków wielebny przeklinał, a potem nasyłał na nich paramilitarne oddziały poprawcze. W czasie tego strajku doszło do największych zamachów terrorystycznych w całym konflikcie – w Dublinie i Monaghan z rąk protestanckiego komanda zginęły w sumie 33 osoby.
Paisley przez całe lata 70. i 80. torpedował wszelkie próby pokojowego zakończenia konfliktu. Z biegiem czasu doszedł do przekonania, że już tylko przemocą jest w stanie osiągnąć swoje cele, że w negocjacjach Londyn go zdradzi. Tak też się stało, gdy w Wielki Piątek 1998 r. premierzy Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz przedstawiciele umiarkowanych katolików i protestantów z Ulsteru podpisali porozumienie de facto kończące konflikt w Irlandii Północnej. Strony m.in. wyrzekły się przemocy i postanowiły, że Irlandia Północna pozostanie brytyjska do czasu stosownego głosowania. Jeszcze tego samego roku obywatele Republiki Irlandii i Ulsteru przyjęli porozumienie wielkopiątkowe przytłaczającą liczbą głosów – za było odpowiednio 94 i 71 proc.
Radykałowie z obu stron – Paisley i polityczne ramię IRA Sinn Féin – początkowo pozostali na uboczu porozumienia. Szybko się okazało, że jego realizacja nie spełnia oczekiwań ani katolików, ani protestantów. Wielka Brytania musiała nawet przywrócić na pewien czas ręczne sterowanie Ulsterem z Londynu. Na tej fali niezadowolenia kolejne wybory wygrali już radykałowie i w marcu 2007 r. Paisley usiadł przy jednym stole z liderem Sinn Féin Gerrym Adamsem. Znany angielski reporter, obecny na miejscu, przyznał, że było to jak spotkanie szefów Ku-Klux-Klanu i Czarnych Panter. Zabrakło tylko uścisku dłoni, ale dwa miesiące później powstał rząd z Paisleyem na czele i „szatanem” McGuinnessem jako jego zastępcą. Po tym akcie nawet najbardziej lojalni unioniści złożyli broń.
Paisley nie przeszedł Szawłowego nawrócenia, to był powolny proces. Były dowódca brytyjskiej armii w Ulsterze gen. John Wilsey pisze o spotkaniu z Paisleyem na początku 2002 r. Odsunięty chwilowo na bok przez porozumienie wielkopiątkowe, odwiedził wtedy brytyjski sztab w Lisburn. „Po oficjalnej rozmowie zaprosiłem go na lunch do kantyny – pisze Wilsey. – Zapraszałem wszystkich moich gości, ale on był zachwycony. Gdy już jedliśmy, powiedział mi, że pierwszy raz w życiu ktoś zaprosił go na lunch”.
Steve Bruce, biograf Paisleya, twierdzi, że wielebnemu od początku chodziło po prostu o uznanie. W końcu został pierwszym ministrem Irlandii Północnej, Tony Blair zrobił z niego oficjalnego doradcę Jej Królewskiej Mości (zapewne nie była zachwycona), a potem nadał mu tytuł szlachecki. Gordon Brown w 2010 r. przyznał Paisleyowi nawet tytuł Barona Bannside. Z aroganckiego i obrazoburczego Savonaroli stał się podziwianym na Wyspach mężem stanu. Jego ego, które było co najmniej tak wielkie jak sam Paisley, zostało zaspokojone.