Historię zazwyczaj umieszcza się w scenerii zamków, dworów, pól bitew, klasztorów, uniwersytetów i ratuszy miejskich, a jej aktorami czyni królów, szlachtę, biskupów i opatów, uczonych i patrycjat wielkich miast. Jest to obraz miły dla oka i rozbudzający wyobraźnię, lecz mocno niekompletny. Brakuje w nim służby.
Dla człowieka średniowiecza i czasów wczesnonowożytnych doświadczenia z nią związane miały charakter kluczowy, ponieważ nieomal każdy był w jakimś momencie życia na służbie lub posiadał służbę. Dziewczęta z arystokratycznych rodzin zostawały na dworze damami we fraucymerze królowej. Synowie miejskiego patrycjatu terminowali w obcych miastach u ojcowskich partnerów w interesach. Córki rzemieślników posyłano na służbę do zaprzyjaźnionych domów, żeby wyuczyły się sztuki prowadzenia domu, a może i jakiegoś kobiecego rzemiosła, szycia albo haftu. Synowie ubogiej szlachty wychowywali się na dworach bogatszych patronów, żeby nabrać ogłady i zdobyć ich względy, jakże przydatne w dorosłym życiu. Dzieci wieśniaków, kiedy tylko podrosły i osiągnęły wiek zdatny do najemnej pracy, wędrowały do najbliższych miast i miasteczek i pracowały w domach mieszczan, żeby uwolnić rodziców od kosztów swego utrzymania i uzbierać pieniądze na start w dorosłe życie, na posag, wpisowe do terminu czy pierwszy własny kapitał. Wszyscy oni, bogaci i biedni, wysokiego czy niskiego rodu, pozostawali u kogoś na służbie.
Służba nie była po prostu pracą w naszym rozumieniu tego słowa. Owszem, miała komponent finansowy, bo wynagradzano trud pracujących i wymagano od nich wypełniania poleceń. Jednak była również ograniczoną w czasie – a niekiedy i dożywotnią – relacją społeczną i emocjonalną, wiążącą obie strony silnymi więzami lojalności i obowiązku. Spośród rozmaitych rodzajów służby najsłabiej widoczna w źródłach jest chyba służba domowa, choć pełniący ją stanowili zaskakująco dużą część mieszkańców wczesnonowożytnych miast, według szacunków – do 30 proc.