Decyzję sowieckich władz o wydaleniu grupy intelektualistów z bolszewickiej Rosji wytłumaczył Lew Trocki w wywiadzie udzielonym pewnej amerykańskiej dziennikarce: „Elementy, które wysyłamy lub będziemy wysyłać w najbliższej przyszłości, są politycznymi pionkami. Ale one mogą stać się narzędziem w rękach naszych potencjalnych wrogów. W wypadku nowych wojennych komplikacji (…) przekształcą się one w wojskowo-politycznych agentów naszych przeciwników. Wtedy musielibyśmy je rozstrzelać, dlatego teraz, w okresie pokoju, wolimy je zawczasu wysłać za granicę”.
Prywatne wypowiedzi Włodzimierza Lenina były bardziej dosadne: wódz rewolucji porównywał inteligencję do „intelektualnej ślepej kiszki, którą należy usunąć”; przyznawał, że jego partia nie dąży do powstania nowych elit i podkreślał, że „każdy inteligent musi mieć swoją teczkę”.
Źródła tej nienawiści sięgają dni rewolucji bolszewickiej. W nocy z 25 na 26 października 1917 r. oddziały żołnierzy i marynarzy zaaresztowały ministrów Rządu Tymczasowego, a partia Lenina ogłosiła przejęcie władzy w Rosji. Od tego momentu krajem miała rządzić Rada Komisarzy Ludowych. Początkowo mieszkańcy stolicy nie przypisali znaczenia temu wydarzeniu i tylko przedstawiciele klasy umysłowej dostrzegli, że był to klasyczny coup d’état. 27 października w Piotrogrodzie rozpoczął się strajk generalny urzędników ministerstw, banków i przedsiębiorstw prywatnych. Następnego dnia protestujący wezwali bolszewików do zrzeczenia się władzy. Apel pozostał bez odpowiedzi.
Praca w piotrogrodzkich ministerstwach zamarła: urzędnicy – poczynając od dyrektorów i kończąc na maszynistkach – albo nie stawiali się do pracy, albo spędzali czas, pijąc herbatę przy samowarze.