Dobry oficer, ale przedwrześniowy
Jak potoczyły się losy oficerów z II RP w powojennej Polsce
Nie przypadkiem na czele ludowego Wojska Polskiego stanął Zygmunt Berling. Nieważne było to, że skonfliktowany odszedł z armii jeszcze przed wybuchem wojny, ani to, że ciążył na nim wyrok za dezercję z 1942 r. Podobnie było z Michałem Żymierskim. Gdy w 1944 r. obejmował on urząd w Polskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego, dla komunistów nieistotny był fakt usunięcia go z wojska i uwięzienia za aferę łapówkarską w 1927 r. Natomiast ważne było, że obaj wywodzili się z armii II Rzeczpospolitej i to lansowano w oficjalnym przekazie dla społeczeństwa. Dużo gorzej wyglądałoby, gdyby armią wkraczającą do Polski dowodził międzynarodowy komunista Karol Świerczewski albo Władysław Korczyc czy też Stanisław Popławski – generałowie sowieccy, którym odnajdywano polskie korzenie.
Już na początku 1944 r., w miarę zajmowania terenów II RP, pojawił się problem żołnierzy i oficerów podziemia niepodległościowego. Rozwiązywały go najczęściej brutalne działania jednostek Armii Czerwonej oraz NKWD. Zarówno w Wilnie, jak i we Lwowie aresztowano dowódców AK, żołnierzy zmuszano do wstępowania w szeregi ludowego wojska. Podobnie było w tzw. Polsce Lubelskiej. Dyrektywy dotyczące likwidacji struktur AK i aresztowania oficerów wydawał sam Stalin. Jednocześnie jeszcze latem 1944 r. można było mówić o łagodniejszym kursie wobec środowisk akowskich prowadzonym przez PKWN. Wynikało to z chęci rozładowania – w miarę możliwości – nastrojów antykomunistycznych i antysowieckich w społeczeństwie, a także rozbudowania wojska do ponad 350 tys. żołnierzy – uzupełnienia dwóch już istniejących armii i formowania kolejnej.