Skok na Końskie
Wróg był trzykrotnie liczniejszy. Jak polscy partyzanci zdobywali Końskie
„Chcąc przekonać Niemców, że dywersja jest rzeczywiście poza miastem, podnieść ducha ludności w powiecie oraz zdeprymować żandarmerię, zdecydowałem się na skok na Końskie” – zaraportował ppor. Waldemar Szwiec, „Robot,” kpt. Janowi Piwnikowi, dowódcy Zgrupowań Partyzanckich AK Ponury. Wyprawił się z niespełna 70-osobowym oddziałem na miasteczko powiatowe, w którym stacjonowało ok. 1,8 tys. niemieckich i ukraińskich żandarmów. Powód do tego dali mu sami Niemcy. Nocą 20 sierpnia 1943 r. pojmali i wywieźli ponad 270 mieszkańców Końskich. Wśród zatrzymanych znaleźli się członkowie podziemia, rodziny partyzantów oraz trzech oficerów z kierownictwa Okręgu Armii Krajowej. Na wieść o tym Szwiec postanowił nocą 1 września zająć miejscowość, zlikwidować konfidentów gestapo, odpowiedzialnych za wydanie członków ruchu oporu, a przy okazji uzupełnić zapasy przed zimą.
Przeciw trzykrotnie liczniejszemu wrogowi partyzanci mieli jeden cekaem, 6 erkaemów, 7 pistoletów maszynowych i 60 granatów. Tuż po północy w czwartą rocznicę najazdu III Rzeszy na Polskę Szwiec dał sygnał do ataku. Najpierw przecięto linie elektryczne i telefoniczne. Zaraz potem grupy partyzantów zaczęły z broni maszynowej ostrzeliwać koszary żandarmerii i inne miejsca stacjonowania wroga. Tamci „bali się ruszyć z chałup, bo ciemno, łączność przerwana, więc – pruli na oślep, Panu Bogu w okno” – wspominał podchorąży Henryk Smalc, „Herwin”. W tym czasie pod magazynami Społem” zaparkowała ciężarówka, do której żołnierze „Robota” ładowali zapasy żywności, ubrania, koce i inne przydatne rzeczy.