Był jednym z najlepszych i najpopularniejszych polskich sportowców, a na pewno najbarwniejszym. Nie palił, nie nadużywał alkoholu, lecz nie stronił od innych uciech. Zapalony pokerzysta i hazardzista, wielbiciel pięknych kobiet. Nazywano go królem życia. Schludnie i modnie ubrany, wyróżniał się wśród ówczesnej szarzyzny. – Zawsze czyściutki, wymuskany, pachnący angielską lawendą, oglądały się za nim kobiety – wspomina go była tenisistka, 83-letnia Jolanta Mieszkowska-Kozłowska, wówczas juniorka, późniejsza mistrzyni Warszawy, koleżanka klubowa z Legii. Skoneckiemu często się zdarzało, że wieczór i część nocy przed ważnym meczem spędzał na dancingu w towarzystwie pań albo grał w pokera. A gdy wychodził na kort, porywał publiczność.
Należał do tych sportowców, którym wspaniale zapowiadającą się karierę przerwała wojna. Urodził się 13 lipca 1920 r. w Tomsku na Syberii, dokąd zostali zesłani jego dziadkowie po powstaniu styczniowym. Do Polski wrócił z rodzicami w 1922 r. Zamieszkali w Łodzi. Kiedy spróbował gry w tenisa, dzięki fizycznej sprawności bardzo szybko robił postępy. Już jako 16-latek zapowiadał się rewelacyjnie. „Zobaczyłem go pierwszy raz w 1936 r. podczas ogólnopolskiego turnieju młodzieży i juniorów na kortach WiM w Łodzi – wspominał po latach red. Bohdan Tomaszewski. – Niewysoki, smukły blondynek grał z rówieśnikiem i byłem pod wrażeniem swobody, z jaką poruszał się po korcie, czystości uderzeń i różnorodności precyzyjnych zagrań. Niebywały talent. Wygrał turniej juniorów”. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Jan Erdman w 1939 r. napisał: „Zapamiętajcie nazwisko Władysław Skonecki, jeszcze o nim usłyszycie”.