Przed drugą wojną światową w 400-tysięcznym Krakowie mieszkało nie więcej niż tysiąc osób deklarujących narodowość niemiecką. W 1944 r. było ich pod Wawelem już ponad 50 tys., z czego znaczącą część stanowili żołnierze wracający z frontu. Innymi słowy: statystycznie bywało, że podczas okupacji co piąty przechodzień mijany na Grodzkiej czy Floriańskiej był Niemcem. Dla porównania – w półtoramilionowej Warszawie proporcje te wynosiły jeden do dwudziestu.
Mimo to, o czym słychać stanowczo zbyt rzadko, pozostawał Kraków drugim co do znaczenia centrum polskiego oporu: politycznego, intelektualnego i militarnego. Warto o tym pamiętać, wypominając krakowianom – a zdarza się to nie tylko w rozmowach towarzyskich – że odczuwali perwersyjną satysfakcję, iż ich miasto podczas okupacji znów stało się, co prawda niechcianą, obcą, ale jednak stolicą.
W imperialnych planach III Rzeszy Kraków odgrywał szczególną rolę. Jako stolica Generalnego Gubernatorstwa miał się stać czystą rasowo metropolią niemieckiego Wschodu. Po eksterminacji krakowian-Żydów (przed wojną społeczność ta przekraczała 60 tys.) na prawym brzegu Wisły, gdzie w latach 1941–43 istniało getto, zamierzano osiedlić krakowian-Polaków. Stanowiliby tanią siłę roboczą w przejętych przez Niemców przedsiębiorstwach.
Lewy brzeg – z Wawelem, Rynkiem, który nosił teraz nazwę Adolf Hitler Platz, z monumentalnymi Alejami zamienionymi w Aussenring i Błoniami – miał się stać przestrzenią czysto niemiecką. Zresztą nazistowska propaganda nie mówiła o przejmowaniu Krakowa, ale o jego odzyskiwaniu. Miasto zbudowane na planie magdeburskim, z silnym w średniowieczu żywiołem niemieckiego mieszczaństwa, z Kopernikiem, który tu studiował, i Witem Stwoszem, który pozostawił tu po sobie dzieła znacznie istotniejsze niż w Norymberdze, z nadal żywotnym sentymentem habsburskim – wszystko to dawało pożywkę nazistowskim propagandystom.