Jest 31 sierpnia 1940 r. W nazistowskim obozie jenieckim na przedmieściach Norymbergi sanitariusz Richard Virion ukradkiem wprowadza siedmiu mężczyzn do izolatki lazaretu. To żołnierze w niewoli: Jugosłowianin, Brytyjczyk, Holender, Belg, Norweg, Francuz i Polak. Są delegatami narodów, które nazajutrz wystartują w tajnych igrzyskach. Na drzwiach pomieszczenia napis: „Uwaga! Wstęp surowo wzbroniony! Tyfus plamisty”. Niemcy boją się tyfusu, więc jeśli olimpijczycy będą cicho, nikt nie będzie ich niepokoił.
Niech będą symbolem
W ciasnej izolatce siódemka mężczyzn staje przed stołem, za którym zasiada jeniecki komitet olimpijski. Francuz, jego członek, wstaje, woła: „Baczność!”. Podchodzi do ustawionego w rogu sali słupka (jeszcze rano służył pewnie za kwietnik któremuś z obozowych lekarzy – wspomni potem w „Olimpiadzie, której nie było”, głównym źródle wiedzy o tych wydarzeniach, jeniec obozu Teodor Niewiadomski). Do słupka, u góry, jest przytwierdzona puszka po konserwach z resztkami tłuszczu, którą Francuz teraz podpala. Błyska płomień – to znicz olimpijski.
Jest i hymn igrzysk. Napisał go Wacław Gąsiorowski – więzień, wcześniej fryzjer z Łowicza (w obozie za darmo strzyże wyłącznie sportowców). „Wzniesiemy ponad druty pięć olimpijskich kół/Zwycięstwo będzie nasze ponad jeniecki znój!”. Obok flaga olimpijska o wymiarach 29 na 46 cm. Pięć kółek wyciętych z opakowań po papierosach na materiale z jedwabnej koszuli jednego z więźniów.
Do stolika podchodzi polski reprezentant Jan Cioch (chudy jak szkapa, ale gdy chciał uciec z obozu, wziął tyczkę i przeskoczył ponadtrzymetrowe ogrodzenie). Z relacji Niewiadomskiego: „Wilgotne oczy [Ciocha], nerwowe kurcze twarzy. Zaciśnięte w ciup usta zaniemówiły.