Początek sierpnia 1958 r. Szczyt urlopowy. Nigdy wcześniej ani później zawody lekkoatletyczne nie zgromadziły na stadionie 100 tys. ludzi. Zespół amerykańskich lekkoatletów nie rozegrał potem w Europie żadnego meczu, zresztą – w ogóle ich zaniechano. Zostały zastąpione mityngami z udziałem światowych gwiazd, którym organizatorzy płacą za start, zwycięstwo, ustanawianie rekordów.
Zastanawiano się, czy zapełni się widzami Stadion Dziesięciolecia, na 80 tys. widzów, wybudowany w Warszawie w 1955 r. na Światowy Festiwal Młodzieży. Prezes Fundacji Centrum Edukacji Olimpijskiej dr Kajetan Hądzelek wspomina: – Choć moją dyscypliną była koszykówka, takiej okazji nie mogłem przepuścić. Zapowiadały się emocje; choć mecz był nie do wygrania, to sama możliwość obejrzenia pięciu mistrzów olimpijskich sprzed dwóch lat była niepowtarzalną okazją. Przerwałem urlop w Bieszczadach, całą noc jechałem pociągiem na stojąco, rano prosto z dworca pojechałem na stadion i stanąłem w kolejce po bilety. Po dwóch dniach tak samo wracałem, jak i wielu innych, zmęczony, lecz zadowolony. To było niezapomniane widowisko.
Amerykanie startowali w lekkiej atletyce od pierwszych nowożytnych igrzysk w 1896 r. w Atenach, gdzie wygrali kilka konkurencji, a Thomas Burke był pierwszym, który zastosował w sprincie start niski. Cztery złote medale – w biegu na 100 i 200 m, w skoku w dal i sztafecie 4x100 m w 1936 r. na igrzyskach w Berlinie zdobył fenomenalny Jesse Owens. Hitler gratulował zwycięzcom, lecz tylko białym. Murzynowi ręki uścisnąć nie chciał. Amerykanie w każdej dekadzie mieli świetnych zawodników, jak Robert Mathias, który w 1948 r., mając 17 lat, został mistrzem olimpijskim w dziesięcioboju, czy Alfred Oerter, czterokrotny (z 1956, 1960, 1964 i 1968 r.