Pod koniec lata 1978 r. między Izraelem a Egiptem wciąż panował stan wojny. Niemal rok po historycznej podróży prezydenta Anwara Sadata do Jerozolimy i spotkaniu z premierem Menachemem Beginem jej owoce wydawały się zmarnowane. 5 września prezydent USA Jimmy Carter zaprosił obu przywódców na rozmowy ostatniej szansy do Camp David, ośrodka w górach stanu Maryland. Na trzynaście dni Begin, Sadat, Carter oraz grono ich najbliższych doradców odcięło się od świata w nadziei, że uda się położyć kres wojnie, która od trzech dekad rozdzierała Bliski Wschód.
Ogromną rolę w negocjacjach odegrała izolacja. Położone ok. 100 km na północ od Waszyngtonu Camp David znajduje się „pośrodku niczego”, dlatego też, jak pisze Lawrence Wright w książce „Thirteen Days in September”, członkowie obu delegacji porównywali klaustrofobiczną atmosferę ośrodka do tej, jaka panuje w łodzi podwodnej. Rolę peryskopu i jedynego łącznika ze światem zewnętrznym odgrywał prezydent Carter.
Rozpisany na trzynaście aktów dramat w Camp David do końca trzymał w napięciu, co było efektem starcia diametralnie różnych osobowości. Anwara Sadata i Menachema Begina dzieliło pochodzenie, temperament, przekonania. Jedyną cechą, jaka ich łączyła, była megalomania. Każdy z nich widział siebie – jak pisze Wright – jako „wcielenie profetycznej tradycji swojego narodu”.
Było to szczególnie widoczne w przypadku emocjonalnego Sadata. W profilu psychologicznym – sporządzonym na prośbę Cartera przed rozpoczęciem rozmów – określono go jako człowieka o skomplikowanej i nieprzewidywalnej osobowości. Jako marzyciel i idealista egipski prezydent miał słabość do teatralnych gestów. Chętnie oddawał się marzeniom na temat przyszłości swego kraju, a w roli jego zbawcy widział oczywiście siebie.