Był 14 września 1938 r., admirał Wilhelm Canaris, szef Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego, jadł kolację w gronie najbliższych. Być może myślał, że będzie to ostatni posiłek, który zje w kraju rządzonym przez obłąkanego parweniusza z austriackiej prowincji. Los Hitlera zdawał się przesądzony – lada moment miał paść jego rozkaz ataku na Czechosłowację, to zaś miało wywołać reakcję Wielkiej Brytanii i Francji, a w kraju uruchomić przygotowywany od dawna spisek.
Nagle do biesiadujących dotarła informacja, że na spotkanie z kanclerzem III Rzeszy udaje się premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain, by rozmawiać o pokoju. Canaris był porażony, nie mógł zrozumieć, dlaczego przywódca Brytyjczyków odwiedza „tego człowieka”. Ponoć odłożył sztućce i nic już tego wieczoru nie przełknął.
Zaniepokojeni generałowie
Canaris nie był w centrum spisku, był na to za ostrożny, jednak od dłuższego czasu pozwalał działać swoim ludziom i trzymał rękę na pulsie. Gdy Hitler doszedł do władzy, poparł go – który wojskowy nie popierałby polityka chcącego przywrócić militarną potęgę kraju? Nie wstąpił jednak do NSDAP, zatrudniał Żydów. Stopniowo pozbywał się złudzeń – najpierw mierziły go prymitywne maniery nowej elity, potem faworyzowanie SS kosztem armii, wreszcie ostrzeżeniem dla niego była czystka w Armii Czerwonej, gdzie wymordowano większość dowódców wojskowych, łącznie ze słynnym marszałkiem Michaiłem Tuchaczewskim. Canaris wiedział, że dokumenty obciążające marszałka podrzucili NKWD ludzie Reinharda Heydricha, szefa SD, czyli służb specjalnych SS.
Tuchaczewski zginąłby i bez tych papierów, ale zaangażowanie hitlerowców w tę zbrodnię dowodziło, że honor i mundur niewiele dla nich znaczyły. Wkrótce, jakby dla potwierdzenia tych obaw, Hitler sam publicznie powiedział, że on też bez wahania zlikwidowałby 10 tys.