Aleksandra Kozłowska
2 października 2018
Marek Górlikowski o dziejach polskiego noblisty Józefa Rotblata
Zapomniany noblista
Syn biednego warszawskiego furmana dostał tytuł szlachecki od księcia Edwarda w Pałacu Buckingham i Pokojową Nagrodę Nobla. Ale w swojej ojczyźnie jest postacią mało znaną. O Józefie Rotblacie opowiada autor wydanej właśnie książki o nim Marek Górlikowski.
ALEKSANDRA KOZŁOWSKA: – Dlaczego urodzony w Warszawie Józef Rotblat, fizyk, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1995 r., jest w Polsce właściwie nieznany?
MAREK GÓRLIKOWSKI: – To miałem zamiar wyjaśnić, pisząc książkę o nim i jego rodzinie. Czytelnicy osądzą, czy się udało. Urodził się przecież w Warszawie, mieszkał tu przez 31 lat, skończył studia, tu zrobił doktorat i tu się ożenił. Po wojnie przyjeżdżał wiele razy do Polski – w ramach konferencji ruchu pokojowego Pugwash i nie tylko, ostatni raz w 1998 r.
ALEKSANDRA KOZŁOWSKA: – Dlaczego urodzony w Warszawie Józef Rotblat, fizyk, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1995 r., jest w Polsce właściwie nieznany? MAREK GÓRLIKOWSKI: – To miałem zamiar wyjaśnić, pisząc książkę o nim i jego rodzinie. Czytelnicy osądzą, czy się udało. Urodził się przecież w Warszawie, mieszkał tu przez 31 lat, skończył studia, tu zrobił doktorat i tu się ożenił. Po wojnie przyjeżdżał wiele razy do Polski – w ramach konferencji ruchu pokojowego Pugwash i nie tylko, ostatni raz w 1998 r. Jednak do tego stopnia został wypłukany z polskiej świadomości, że gdy w 2013 r. do Warszawy zjechali się laureaci Pokojowej Nagrody Nobla, to nikt o Rotblacie nie wspomniał. A debatowali w Pałacu Kultury i Nauki, piętnaście minut piechotą do Nowolipek, gdzie Rotblat mieszkał przed wojną. Na świecie w kręgach naukowych i dyplomatycznych Rotblat był bardzo znany. Jego imieniem nazwano budynek w Londynie, salę wykładową na uniwersytecie w Liverpoolu, jest stypendium Rotblata, największy brytyjski filozof XX w. Bertrand Russell uważał go za znakomitość i bohatera, Michaił Gorbaczow za swego przyjaciela. Rotblat jest nieobecny w świadomości zwykłych ludzi, ale elity polityczne i naukowe go znały – był zagranicznym członkiem Polskiej Akademii Nauk, dostał w PRL order zasługi, interesował się nim polski wywiad wojskowy. Od dwóch lat coś się zmienia, przypomniał sobie o nim Uniwersytet Warszawski i środowisko polonijne w Londynie, wmurowano jakieś tablice. Ale prawdą jest, że warszawiak Rotblat to noblista nieznany. A może niechciany? Być może. Jednym z powodów jest czas przyznania nagrody. W 1995 r., niedługo po upadku komunizmu, chyba nie pasował do nowo rodzącej się demokracji „solidarnościowej”. Przyjeżdżał do Polski za PRL, był przyjmowany przez władze komunistyczne, przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego, przez Mieczysława Rakowskiego. I był przez te władze wykorzystywany propagandowo. Wiedział o tym, ale uważał, że dla spotkania się i tajnych rozmów ludzi z obu stron żelaznej kurtyny w ramach Pugwash warto taką cenę zapłacić. No i mieliśmy wtedy już najważniejszego laureata Pokojowej Nagrody Nobla – Lecha Wałesę. Warto powiedzieć, że Józef Rotblat, zanim jako samouk bez matury wstąpił na studia do Wolnej Wszechnicy Polskiej, też był zwykłym elektrykiem po czteroklasowej szkole, z kolegą zakładał prąd w mieszkaniach i fabrykach przedwojennej Warszawy i naprawiał radia lampowe sąsiadom. A może przemilczenie o nim wynika z tego, że pochodził z rodziny żydowskiej? Nie wydaje mi się, by to był powód. Historia jest zbyt skomplikowana, by wpadać w stereotypowe oceny. Rotblat wspominał, że doświadczył w latach 30. w Polsce antysemityzmu. Jego żydowscy krewni mieli o Polakach mniemanie znacznie gorsze niż on sam, bo przeżyli wojnę w Warszawie i okolicach. Potem poprzysięgli sobie, że nigdy do Polski nie wrócą. Ich listy o Polsce czyta się ciężko i z dużym wstydem. Sam Józef Rotblat uważał się za Polaka? Sprawa jest skomplikowana. Po wojnie w londyńskim domu z rodziną mówił po polsku. Zdaniem siostrzenicy myślał o sobie jako o Brytyjczyku. Jego amerykański biograf Andrew Brown, który z nim rozmawiał, powiedział mi, że Rotblat nie uważał się ani za Brytyjczyka, ani za Izraelczyka, ani za Polaka, że czuł się obywatelem świata. W jedynym dłuższym wywiadzie, jaki znalazłem w polskiej prasie po przyznaniu mu Nobla, na pytanie „Dziennika Bałtyckiego”, jakie uczucia kieruje w stronę Polski, odpowiedział: „Te, które każdy człowiek powinien mieć do kraju swego urodzenia. Ale każdy z nas powinien myśleć o sobie przede wszystkim jako o obywatelu świata”. Ale gdy odkrywca neutronu, też noblista, James Chadwick proponował mu udział w budowie bomby atomowej w Projekcie Manhattan, w zamian za zmianę obywatelstwa z polskiego na brytyjskie, Rotblat odmówił, tłumacząc, że zmiana obywatelstwa nie jest zmianą ubrania letniego na zimowe. Tylko że to był czas wojny, a Rotblat przez pierwsze 31 lat w ogóle nie wyjeżdżał z Polski. Tu poznał pierwsze lektury, pierwszą miłość, zawarł pierwsze przyjaźnie. Był przekonany, że z Liverpoolu – dokąd się udał w kwietniu 1939 r. jako stypendysta naukowy w pracowni prof. Jamesa Chadwicka – wróci do Polski, do żony, do kolegów z Pracowni Radiologicznej przy ul. Śniadeckich w Warszawie. Nie wyobrażał sobie, że będzie żył w Wielkiej Brytanii, wierzył, że będzie pracował w Polsce jako fizyk jądrowy ze swym mistrzem prof. Ludwikiem Wertensteinem, dawnym asystentem Marii Skłodowskiej-Curie. Chyba Polska była dla niego ważna, skoro na uroczystości wręczenia Nobla poprosił o zagranie poloneza Chopina. Sentencją, którą zawsze powtarzał angielskim współpracownikom, były wersy z „Pieśni Filaretów” Mickiewicza: „Mierz siłę na zamiary/Nie zamiar podług sił”. Wydaje mi się tylko, że nie afiszował się z polskością nadmiernie i my też nie powinniśmy tego robić. Dlatego nie jest to książka o Rotblacie Wielkim Polaku ani bezkrytyczny wobec niego pean – czasem nasz fizyk poprawia swój wizerunek, fantazjując, czasem jest niesprawiedliwy wobec oponentów. To o czym jest książka? Chciałem na przykładzie rodziny Rotblatów pokazać, co robi z nami wojna, również zimna wojna. Jak banalne decyzje, które w czasie pokoju podejmujemy codziennie, często w dobrej intencji, w czasie wojny mogą oznaczać śmierć lub traumę do końca życia. Na przykład z powodu niechcianej rozłąki z najbliższą osobą. To spotkało Rotblata i jego żonę Tolę, absolwentkę polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. To spotyka pewnie dziś małżeństwa z Syrii i wszędzie tam, gdzie jest wojna. Dlatego nienawidził wojny? Rotblat pisał, że każda wojna zmienia ludzi w bezmyślne bestie. Ci, którzy nienawidzą barbarzyństwa, podczas wojny sami zaczynają zachowywać się jak barbarzyńcy. Odnosił to również do siebie. Gdy jego żona, matka, brat i siostra próbowali przeżyć w getcie, on w tym czasie budował bombę, która zabiła w Hiroszimie i Nagasaki blisko 200 tys. niewinnych ludzi. Przeżył dwie wojny światowe, trzeciej – atomowej – realnie się spodziewał i robił wszystko, by jej zapobiec. Niesamowite są też losy reszty rodziny Rotblata pozostawionej w Warszawie; to, jak przetrwali po aryjskiej stronie, nadaje się na film sensacyjny. Dlatego nie napisałem klasycznej biografii jednego człowieka, choć oczywiście jest fascynujące, jakim sposobem syn biednego warszawskiego furmana dostał brytyjski tytuł szlachecki od księcia Edwarda w Pałacu Buckingham, albo jak FBI próbowało go uwikłać w największą aferę szpiegowską związaną z Projektem Manhattan, podejrzewając Rotblata o zdradzenie Rosjanom tajemnic konstrukcji bomby atomowej. Długo po wojnie był w Londynie pod obserwacją amerykańskiego wywiadu. Polskiego również. USA miało powody, by go podejrzewać? Podejrzewać nie, ale nie znosić tak. Rotblat po wojnie obnażył kłamstwa administracji amerykańskiej, która twierdziła, że na atolu Bikini w 1954 r. testowali tzw. czystą bombę, czyli bez wielkiego opadu radioaktywnego. Tymczasem była to bomba wodorowa, nawiasem mówiąc współautorstwa innego naszego rodaka Stanisława Ulama. Siła wybuchu wymknęła się Amerykanom spod kontroli, była trzykrotnie większa, niż się spodziewali. Spowodowali nieodwracalne zniszczenia. Trzeba było ewakuować dziesiątki tysięcy mieszkańców. 150 km od miejsca wybuchu łowił tuńczyki japoński kuter „Szczęśliwy Smok”. Załoga po powrocie do portu zaczęła chorować, miała poparzoną skórę, liczniki Geigera wykazały duże dawki promieniowania u ludzi i złowionych ryb. Później zmarł jeden z japońskich rybaków, inni chorowali. Józef Rotblat słyszy o tym i prosi japońskiego radiobiologa, by przywiózł mu
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.