Ucałowałem ziemię i rozbeczałem się
Niezwykłe życie cichociemnego Przybylika
Wrzesień 1939 r.: niewola
Stefan Przybylik, rocznik 1918, świeżo upieczony absolwent bielskiej Państwowej Szkoły Przemysłowej, przed rozpoczęciem nauki w szkole podchorążych buduje z junackim hufcem pracy transzeje i bunkry nad wschodnią granicą. Po 17 września i inwazji sowieckiej na Polskę próbuje przedrzeć się na Węgry. Nocna przeprawa prowadzona przez podejrzanego przewodnika kończy się aresztowaniem. Rozpoczyna wielomiesięczną podróż bydlęcymi wagonami od więzienia do więzienia. Do kolejnych kryminałów dociera ledwie połowa więźniów. Resztę zabija naturalna selekcja: choroby, pragnienie, głód, brud, robactwo albo mróz.
20 lipca 1940 r.: wyrok
W Dniepropietrowsku sądzi go trzech oficerów NKWD. Obrońca nie odzywa się ani razu. Wyrok: trzy lata „daliekowostocznych, trudiaszczych, wospitatielnych łagieriew”, za to, że „jako obywatel radziecki usiłował nielegalnie przekroczyć granicę” plus górką dwa lata za pyszczenie, tj. kłamliwe i uporczywe twierdzenie, że nie jest obywatelem radzieckim. Najpierw obóz przejściowy w Archangielsku. Potem ładują ich na statek i przez Morze Białe wiozą do ujścia Peczory. Z końcem września dopływają do obozu przejściowego Najran Mar.
Październik 1940 r.: zmartwychwstanie I
Ładują ich na barkę. Po 800 do każdej z dwóch ładowni. Płyną w górę Peczory. W ładowni dwie beczki. Z wodą przegotowaną, zdatną do picia, i druga z surową. Połowa więźniów ma pelagrę. Choroba awitaminozy wycieńczonego organizmu zaczyna się biegunką. Potem wysycha gardło, przełyk. Człowiek ma wrażenie, że uchodzi z niego wszelka wilgoć. Pić. Któregoś dnia Przybylik nie ma już siły walczyć o przegotowaną wodę. Tłum spragnionych wypycha go, tratuje, wgniata w podłogę.