10 czerwca 1971 r. w stolicy Meksyku doszło do masakry demonstrujących studentów, która do historii przeszła jako Masakra w Boże Ciało. Młodzi buntownicy maszerowali ulicami miasta, domagając się demokratycznych reform, autonomii uniwersytetów, zwolnienia z więzień towarzyszy walki skazanych za udział w protestach 1968 r. Zbuntowani byli dziećmi wielkomiejskiej klasy średniej, choć czasem można było spotkać wśród nich młodych z awansu społecznego, jaki umożliwiła rewolucja meksykańska z pierwszych dekad XX w.
Trasa marszu miała prowadzić z politechniki w stronę głównego placu miasta Zocalo, gdzie znajduje się pałac prezydencki. Jednak policja zablokowała demonstrującym drogę, a krótko potem studentów zaatakowali uzbrojeni cywile. Najpierw okładali ich pałkami, a gdy studenci zdołali skutecznie odeprzeć agresję napastników, wyciągnęli pistolety i karabiny. Strzelali do bezbronnych, uciekających i próbujących się kryć w okolicznych budynkach – jak na polowaniu. Padło około 120 zabitych. Policjanci przyglądali się masakrze, a potem przy pomocy państwowego aparatu propagandy sprzedawali oficjalną wersję zdarzeń, wedle której ekstremiści wśród studentów zaatakowali swoich towarzyszy. Że niby studenci sami się pozabijali.
W istocie uzbrojeni cywile należeli do wyszkolonej przez siły specjalne i CIA formacji paramilitarnej Los Halcones – Sokoły. Ówczesny reżim w Meksyku posługiwał się tego rodzaju grupami od brudnej roboty w walce z opozycją, a zarazem mógł oficjalnie umywać ręce, mówić o nieznanych sprawcach, względnie o ekstremistach wśród studentów. Sokoły to byli także młodzi ludzie – wyglądali identycznie jak studenci. Rekrutowano ich w klubach sportowych, gangach młodzieżowych z dzielnic nędzy, więzieniach (przedterminowe zwolnienie w zamian za przystąpienie do paramilitarnych).