Była noc z 5 na 6 sierpnia 1944 r. Do włazu w Alejach Ujazdowskich, tuż przy placu Trzech Krzyży, zsunęły się dwie dziewczyny. Jedna z nich, Elżbieta Gross, po wojnie Ostrowska, „Ela”, miała 21 lat i pomimo młodego wieku pełniła funkcję komendantki składnicy meldunkowej „S” w Śródmieściu Południowym. To od pracy jej i podwładnych zależało, jak szybko będą przekazywane meldunki. Tamtej nocy dostała inne zadanie. Miała odnaleźć drogę na Mokotów. Od początku dowództwo powstania wysyłało w tamtą stronę łączniczki z rozkazem odnalezienia oddziałów powstańczych. Każda próba kończyła się niepowodzeniem. W końcu wpadli na pomysł, żeby spróbować pójść „dołem”.
Ostrowska zgłosiła się sama. Znała pseudonimy oficerów łączności Mokotowa, wiedziała, kogo szukać. No i nie chciała narażać swoich dziewczyn. Kiedy znalazły się pod ziemią, otoczyły je ciemność oraz cisza. „Plecy boleśnie szorują o sklepienie. Niżej, niżej… nogi drżą z wysiłku, pot spływa po twarzy. Niżej, płuca z trudem chwytają powietrze, serce tłucze się jak szalone” – napisze później. Idąc, wiedziały, że choć jest im coraz trudniej, muszą dojść na miejsce. Jeśli tego nie zrobią, Mokotów pozostanie odcięty. Poza kanałami innej drogi już nie było.
Miasto rozerwane na kawałki
Powstańcza Warszawa już od pierwszych dni umierała, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Tadeusz Mikulski, historyk literatury, w powojennym szkicu o straconych zbiorach literatury notował, jak samotnie ginęły kolejne części Warszawy, a wraz z nimi zabytki dawnego piśmiennictwa.
Już po kilkudziesięciu godzinach od wybuchu walk Niemcy rozpoczęli rozrywanie miasta na kawałki. Najpierw odcięli Wolę, potem Ochotę, Stare Miasto i Śródmieście. Mokotów i Żoliborz nawet nie uzyskały połączenia z resztą, więc nie było czego odcinać.