A na świecie cisza…
„Nieludzki krzyk rozległ się z naszego podwórza”, czyli o szoku z początku wojny
6 września 1939
Oboje, tj. Mąż [Jerzy Stamirowski] i ja, wróciliśmy ze wsi (Osłonki p. nieszawski) 14 sierpnia. O zbliżającej się wojnie mówiło się dużo, ale uspokajani stale przez prasę nie przypuszczaliśmy wszyscy, że jesteśmy w jej przededniu, tym bardziej że życie toczyło się zwykłym kołem: ludzie nie porzucali letnisk, urządzano zbiorowe wycieczki (np. 500 włościan z Wołynia do Gdyni), dawano urlopy, a nawet je przedłużano. Razem z nami bawili na wsi i Tadeuszostwo Karpińscy [córka Irena i zięć Tadeusz, starosta w Kościanie]. (…)
23 sierpnia o świcie wezwano Tadeusza telefonicznie z powrotem do Kościana. Tego samego dnia przyszedł do Osłonek rozkaz, powołujący p. Kretkowskiego (administratora) do wojska. W naszym malutkim środowisku te dwa fakty bardzo nami wstrząsnęły. Niezadługo, bo 24 sierpnia wieczorem zjawiła się Ira z dzieckiem. Zaraz nazajutrz po przyjeździe do Kościana odbyli oboje naradę, w konkluzji której orzekli, że lepiej będzie, gdy się rozstaną na ten niewiadomy okres. Od 24 sierpnia do końca miesiąca przychodziły raz wraz walizki, skrzynie wysyłane przez Tadeusza bądź z rzeczami, bądź z żywnością.
Wieści nadawane przez radio brzmiały coraz więcej minorowo. Prasa i radio nawoływały coraz usilniej do robienia zapasów, a 31 sierpnia wieczorem zostało zarządzone „pogotowie lotnicze”.
1 września obudził nas ryk syren i radio zwiastujące nalot bombowców niemieckich. Od tego dnia szereg razy na dobę zarządzano i odwoływano „alarm lotniczy na miasto Warszawę”. W czasie tych nalotów słyszeliśmy huk bomb i bliższą lub dalszą kanonadę.
2 września zjawił się Tadeusz. Wyjechał na zasadzie rozkazu poznańskiego województwa, aby się ewakuował. Przyjechał autem (wraz z dr. K. [Leopoldem Krauze, lekarzem – dopisek Hanny Karpińskiej]) i przywiózł wiadomość o ciężkich bojach w Lesznie i o lotniczym bombardowaniu Poznania.