Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Hadyna z Koszęcina

Hadyna z Koszęcina i przeboje Śląska, które przetrwały czasy PRL

Już od 1955 r. Śląsk podróżował po całym świecie – do Francji, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Japonii, Związku Radzieckiego, Włoch, Chin, Izraela... Już od 1955 r. Śląsk podróżował po całym świecie – do Francji, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Japonii, Związku Radzieckiego, Włoch, Chin, Izraela... Jan Morek / PAP
Zespół Pieśni i Tańca Śląsk dzięki Stanisławowi Hadynie stał się fenomenem, który przetrwał PRL. 31 sierpnia wystąpi w Chorzowie z okazji 100-lecia powstań śląskich.
Stanisław HadynaCzesław Czapliński/Fotonova Stanisław Hadyna
Polityka

Stanisław Hadyna, kompozytor, dyrygent, literat, twórca dwóch arcydzieł na głosy białe – „Ondraszka” i „Helokania”. Oryginał – zapamiętany w berecie na głowie, który z czasem zamienił na staromodną furażerkę. Nigdy nie rozstał się z ulubionym frakiem. Apodyktyczny w kwestiach scenicznych („Tak to widzę, tak to chcę i tak to będzie”), choć czasem łamany rygorem cenzury. Dziś już można opowiadać jako zabawną historię tekstu „Karlika” Zdzisława Pyzika, którego słowa „Karliku, Karliku, dobra kasza na mleku, ale lepsza bywała, kiedy w maśle pływała”, trzeba było zmienić na „Karliku, Karliku, co tam niesiesz w koszyku”. Wtedy były to konieczne ustępstwa, a Stanisław Hadyna wiedział, jak sobie z takimi sytuacjami radzić.

Urodził się 25 września 1919 r. w protestanckiej Karpętnej, beskidzkiej wiosce, dziś dzielnicy czeskiego Trzyńca. Talent i zainteresowania muzyczne otrzymał w genach – dziadek ze strony matki był nauczycielem muzyki w Wiśle (stamtąd pochodziła rodzina), mama grywała na fortepianie, ojciec – Jerzy Hadyna – był cenionym nauczycielem i działaczem społecznym oraz znanym zbieraczem pieśni i tańców ludowych.

Stanisław edukację rozpoczął w Cieszynie – w szkole ludowej i w znakomitym gimnazjum, w którym lekcje prowadził m.in. Julian Przyboś. Także w Instytucie Muzycznym im. Ignacego Paderewskiego. Potem uczył się kompozycji i dyrygentury w konserwatorium katowickim pod okiem Ludomira Różyckiego. Wojnę spędził na robotach w Berlinie i Wiedniu. Po powrocie współorganizował w Wiśle liceum, kierował wiślańską kulturą; w latach 1947–52 był dyrektorem biura Okręgu Związku Zawodowego Muzyków i promował śląską kulturę jako dyrektor Biura Koncertowego i Delegatury Artosu w Katowicach. Był naturalnym kandydatem na organizatora zespołu wzorowanego na Mazowszu. „Mogłem wybrać dziesięć innych dróg” – mówił. Kusiły go pianistyka, dyrygentura, reżyseria, teatr, film, kompozycja utworów fortepianowych. „A zabrałem się do tworzenia ludowego zespołu i pisania piosenek, jakie można tworzyć, pasąc krowy na łące”.

Uważał się za twórcę ludowego – „Weźmy »Helokanie«. Wyłowiłem je z beskidzkich źródeł i tak wypracowałem, żeby je można było śpiewać w największych salach koncertowych. Ale korzenie zostały, i to jest ta więź ze źródłem. Dziełuszki śpiewają »helo, helo«, a chór odpowiada echem, ale już belcantem. I dlatego to robiło takie wrażenie na całym świecie. Gdybym nie był wykąpany w tej kulturze, tobym tego nie napisał”. Pieśnią profesora w latach 70. zachwycił się David Bowie. Ślady tego zauroczenia są słyszalne w wydanym na płycie „Low” utworze „Warszawa”.

Słoneczna republika

Poszukiwania kandydatów do wymarzonego zespołu zaczął od wędrówek po wsiach cieszyńskich. Dziesiątki kilometrów przemierzonych piechotą, chłopską furmanką, na nartach, motocyklem okazały się nieskuteczne. Pomogły prasa i Polskie Radio – po ogłoszeniach do biura werbunkowego zaczęło przychodzić kilkaset listów dziennie. „Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zaangażować parę ciężarówek do transportowania poczty i specjalny personel do wyładunku” – donosiła „Trybuna Robotnicza”. Na odbywające się w Pałacu Młodzieży w Katowicach eliminacje zgłosiły się tysiące chętnych w wieku od 16 do 22 lat. Przesłuchania zakończono pod koniec czerwca 1953 r. Wybrano 120 osób. Szczęśliwcy otrzymali umowę na trzymiesięczny okres próbny z klauzulą, która im zabraniała – w przypadku pozostania w zespole na dłużej – wchodzenia przez trzy lata w związek małżeński. Zamieszkali w pałacu w Koszęcinie, niedaleko Lublińca.

W skład Śląska wchodzili ludzie z różnych środowisk – wojenne sieroty, młodzież uciekająca przed biedą, z domu dziecka, od kierownicy traktora; górnicy, hutnicy, kowale, także ci, którzy chcieli przeżyć przygodę. „Szukałem chłopców i dziewcząt, którzy by tak śpiewali, jak ja to w sobie słyszałem, i tak w przybliżeniu wyglądali, jak to sobie wyobrażałem. Nie chodziło tu o rysy twarzy, ale o pewien słoneczny typ ludzi o zdrowym uśmiechu i czystych oczach, o prostotę, która nie została jeszcze spaczona sztucznością i pozą” – takie wymagania stawiał profesor Hadyna swoim podopiecznym.

Głosy chóru miały być silne, naturalne, niewyszkolone, białe. Inne zasady obowiązywały w zespole baletowym – jego trzon stanowili już przeszkoleni tancerki i tancerze Beskidów i Czarnych Diabłów Elwiry Kamińskiej, wybitnej choreografki, specjalistki od tańców ludowych, najbliższej współpracownicy Hadyny. Zawodowstwa oczekiwano od muzyków, a atutem była umiejętność gry na instrumentach ludowych.

W „słonecznej republice” panowały surowe reguły wychowawcze, ale i cieplarniany styl życia. Członkowie chóru i baletu mieszkali w pałacu. Zasada ta nie obowiązywała orkiestry. Spano na metalowych łóżkach w wieloosobowych pokojach. Karano za przebywanie w pokojach płci przeciwnej i opuszczanie budynku bez zezwolenia. Przepustki dostawało się od dyżurnego, którym każdego dnia był inny członek zespołu. Nie wolno było pić alkoholu ani palić papierosów. Dziewczęta nie mogły malować twarzy, paznokci, farbować włosów (warunkiem przyjęcia do zespołu były też długie warkocze). Pieniądze otrzymywano na drobne wydatki – mydło, pastę do zębów. Ale też wszystko, co niezbędne do życia, było zorganizowane na miejscu: stołówka, biblioteka, świetlica, ambulatorium. A nawet całodobowe przedszkole, gdy już po latach w zespole pojawiły się dzieci (w 1962 r. dzięki wojewodzie gen. Jerzemu Ziętkowi wybudowano też obok pałacu bloki mieszkalne).

Wstawano o 7.00 rano. Dzień zaczynał się od apelu przy maszcie. Potem było wspólne śniadanie i rozpoczynano zajęcia – śpiewu solowego, gry na instrumencie, teorii i zasad muzyki, emisji głosu, dykcji, wokalistyki chóralnej, a w balecie – tańca klasycznego, charakterystycznego, ludowego oraz rytmiki. Nie zapominano o wykształceniu ogólnym – w Lublińcu zdawało się maturę. I o czasach, które miały nastąpić „po Koszęcinie”. Stąd też w programie zajęć pojawiał się repertuar klasyczny i operowy.

Próby, z przerwami na posiłki, trwały po kilkanaście godzin. „Jak Profesorowi coś nie brzmiało, trzeba było tysiące razy powtórzyć” – zdradzają we wspomnieniach członkowie zespołu. „Podobnie było w balecie. (...) Ćwiczyło się do skutku, bo nie byłoby efektu. Jak już układ był zrobiony, to trzeba go było szlifować” („»Śląsk« – Złote półwiecze. Księga jubileuszowa”). O 21.00 gaszono światło, a profesor Hadyna w czarnej pelerynie z półmetrową latarką w ręku chował się w zakamarkach, żeby ni stąd, ni zowąd wyskoczyć z kąta i zdemaskować nieposłusznych.

Przeboje Śląska

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pierwsze występy odbyły się jesienią 1954 r. Najpierw był koncert-próba generalna w Hali Parkowej w Katowicach dla dziennikarzy, rodziców, przyjaciół, potem zamknięte dla publiczności pokazy w Teatrze Śląskim (dla członków Zespołu Pieśni i Tańca Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i uczestników Konferencji PZPR).

Afiszowana premiera odbyła się w Hali Mirowskiej w Warszawie. „Scena wyglądała jak wibrujący ruchem kolorowy bukiet kwiatów” – zachwycali się recenzenci. Publiczność wiwatowała, domagała się bisów, dziękowała kwiatami. A Stanisław Hadyna notował: „Zespół śpiewa. Wiem, że już niczego nie można cofnąć. Zaczyna się wspólna droga w nieznane”.

Już od 1955 r. Śląsk podróżował po całym świecie – do Francji, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Japonii, Związku Radzieckiego, Włoch, Chin, Izraela... Wkrótce dorobił się własnych przebojów i gwiazd. Furorę robiła Urszula Porwoł, „skowronek z Rybnika”, najmłodsza w zespole solistka (na nabór pojechała jako trzynastolatka); także konferansjerka, zapowiadająca programy piękną śląską gwarą. Urszula Siwy z Piekar Śląskich zdobyła wielką publiczność „Karolinką”. To o niej mówi się, że do Śląska trafiła wprost zza kierownicy traktora. Wiesława Oramus jako pierwsza zaśpiewała „Gąskę”, która „poleciałaby za Jaśkiem do Śląska”. Była piękną ciemnowłosą dziewczyną z Sosnowca, jedną z sierot wojennych (ojca zabrało gestapo, matka zmarła na tyfus), dla których dostanie się do zespołu było szansą na lepsze życie. Poszła na przesłuchanie, nie licząc na sukces, w skromnym ubraniu, włosy spięła dużą kokardą. Zaśpiewała rosyjską dumkę. Spodobała się. W Koszęcinie spędziła 20 lat. Marylę Walecką-Bacz nazywano pierwszą Ondraszkową. Jej interpretacja przejmującego utworu „Ondraszek” („Łondrasku, Łondrasku, kaj sie ty podziywosz? Przyjdź że tu hnet, pomóż nóm, nie doj gnębić panóm”), do którego muzykę i słowa napisał Stanisław Hadyna, doprowadzała publiczność do łez. Pieśń w lżejszej formie stała się przebojem „Trubadurów” z solistką Sławą Mikołajczyk. Sukcesy zespołu i jego rosnąca popularność nie byłyby możliwe bez Elwiry Kamińskiej – to ona dbała o wizualną formę występów, od początku mając jasno zdefiniowaną wizję realizacji programu polegającego na stylizowanym, ale wiarygodnym, opartym na źródłach przetworzeniu folkloru. Z fantazyjną lekkością, wykorzystując niewiele figur, tworzyła rewelacyjne układy choreograficzne. Każdy był symbiozą muzyki, tańca, kostiumów. Do dzisiaj nie powstały lepsze.

O Elwirę Kamińską od początku istnienia Śląska zazdrosne było Mazowsze. I zawsze starało się ją przechwycić. Raz się to nawet Mirze Zimińskiej na moment udało. Owocem współpracy pań jest słynny „Krakowiak”. Ślady rywalizacji zespołów, acz przyjacielskiej, można odnaleźć w dowcipnym liście gratulacyjnym pani Miry rozpoczynającym się słowami: „Kochany mój przyjacielu i niebezpieczny Konkurencie – Czy nie lepiej by było, byśmy się razem położyli – przepraszam Cię, chciałam powiedzieć połączyli – byłby to piękny owoc żywota naszego”.

Głupi zatrudnił głupszego

Śląsk nie raz był wciągany w młyny historii. Kontekst zależał od okoliczności. W 1961 r. generał Władysław Anders podczas tournée zespołu w Londynie powiedział: „Oto skrawek wolnej Polski ze zniewolonej Ojczyzny”. Inaczej działo się 20 lat później – emigracyjni działacze Solidarności wzywali do bojkotu „reżymowego” zespołu (choć większość artystów należała do związku). I cały czas pozostawał pod partyjną kontrolą. W 1968 r. nadszedł czas, kiedy Śląsk postanowiono Hadynie odebrać, bo jak informowało „Życie Literackie”, do jego dyrektorskiego stołka ustawiła się kolejka. Okoliczności odwołania opisał sam profesor w skardze skierowanej do Edwarda Gierka.

„W dniu 15 lutego 1968 r. zostałem bez żadnych uzasadnień pozbawiony mojego dotychczasowego stanowiska, mieszkania, biura, instrumentu, archiwum. Słowo »pozbawiony« jest łagodnym eufemizmem. Rzecz odbyła się w sposób grubiański. Nowy Dyrektor powołując się na Was (w co nie chcę wierzyć), kazał mi opuścić mieszkanie i biuro na zamku w ciągu 24 godzin, grożąc, że po tym terminie każe wyważyć drzwi i wyrzuci moje meble i rzeczy do parku”.

Banalny powód pozbycia się twórcy zespołu wytłumaczył Kazimierz Kutz. Uważał, że do władzy dochodzili wtedy coraz więksi idioci. Jednym z nich był Zdzisław Grudzień, chodziło mu tylko o posady dla swoich ludzi. „A jak ktoś jest głupi, to on zawsze jeszcze głupszych angażuje i jak taki głupszy od głupszego przyszedł do »Śląska«, to ten »Śląsk« zniszczył przez swoje kretyństwo” („W pogoni za wiosną. Filmowy portret Stanisława Hadyny”).

Przychylna profesorowi prasa pisała, że nowy dyrektor – Janusz Maciejowski – czyści grunt, każe patrzeć Hadynie na ręce, „słuchać, co mówi i do kogo”. W programach „zapominano” umieszczać jego nazwiska, odchodzono od repertuaru, przechylając się w stronę rewii, obniżał się poziom wykonawczy.

Bezpardonowo zwolniony profesor wybrał „splendid isolation”. I kiedy Śląsk artystycznie upadał i gubił swoją tożsamość, on pisał, odnosząc nowe sukcesy. Dramat o Mahatmie Gandhim „Błogosławieni pokój czyniący” zdobył II nagrodę (pierwszej nie przyznano) na międzynarodowym konkursie UNESCO. Nagrodzona również została w Stanach Zjednoczonych jego sztuka „Zdruzgotane sny” inspirowana Martinem Lutherem Kingiem.

Media nadal upominały się o przywrócenie Hadyny Śląskowi. Na reportaż „Panoramy” – „Profesorze, kaj ty sie podziywosz?” – emocjonalnie zareagowali czytelnicy, domagając się „pełnego ukarania winnych i dania pełnej satysfakcji zasłużonemu artyście”. O sprawie pisały „Życie Literackie”, „Express Ilustrowany”, „Tygodnik Kulturalny”. Zastanawiano się, w czyim interesie leżało przewlekanie tej sprawy. Sędzia Józef Musioł w liście do premiera Mieczysława F. Rakowskiego prosił o przywrócenie zespołowi wielkiego artysty bezprawnie wyrzuconego przez tow. Zdzisława Grudnia. Długo oczekiwaną decyzję podjął w 1989 r. minister kultury Aleksander Krawczuk. „To był triumfalny powrót. Sprawiedliwości stało się zadość” – napisała Mira Zimińska w przesłaniu gratulacyjnym do Stanisława Hadyny. Profesor powitany w Koszęcinie burzą oklasków uniósł tylko ku górze dwa palce na znak zwycięstwa. Oficjalne powołanie nastąpiło dopiero 1 września 1991 r. Sześć tygodni później przystąpił do pracy. I znów dyrygował w tym samym fraku.

Po powrocie

Próbował dogonić stracony czas. Świat się jednak zmienił. Nastały trudne dla kultury lata 90. Dochodziło do sytuacji kuriozalnych – kilka kopalń rybnickich podrzuciło do pałacu trochę węgla, by próby odbyły się w dogrzanej sali. Występowano w promieniu 200 km, tak aby po koncercie artyści wrócili do Koszęcina. O noclegach w hotelach i kilkutygodniowych wyjazdach – jak za dawnych lat – można było już tylko pomarzyć. Źródłem dochodu stały się własne działania gospodarcze – wynajem autokarów, organizacja konferencji, bankietów z udziałem zespołu muzycznego. W takich warunkach ekonomicznych przywrócenie Śląskowi dawnego blasku graniczyło z cudem. „Do przeszłości odeszły wielkie chóry, balety i orkiestry. A jednak gdy batutę bierze do ręki prof. Hadyna, wszystko jest jak dawniej” – pisał „Dziennik Zachodni”. Zespół nie upadł dzięki jego charyzmie i autorytetowi.

Profesor zmarł 1 stycznia 1999 r. w Krakowie. Został pochowany na wiślańskim Na Groniczku. W pogrzebie uczestniczyło kilka tysięcy osób.

Jego następca Adam Pastuch mówił POLITYCE: „Śląsk przetrwa, jeżeli utrzymamy autorski charakter nadany przez profesora”. Tą samą myślą kieruje się obecny dyrektor – Zbigniew Cierniak. Do dzisiaj siłą zespołu jest Hadynowy repertuar. Ale od lat otwiera się na nowe wyzwania.

W 2016 r. Michaił Zubkov, choreograf i pedagog Śląska, stworzył widowisko pod nazwą „Soft Power”. Choreografia łącząca elementy tańców ludowych z tańcem współczesnym w wykonaniu 10 artystów baletu zaprezentowana została podczas Festiwalu Unsound w Krakowie i w Londynie. „Tradycja połączona z muzyką elektroniczną zaskakuje, okazuje się bardzo aktualna i atrakcyjna” – pisał Jacek Hawryluk z „Gazety Wyborczej”. Teraz Michaił Zubkov zaproponował współczesny taniec do „Preludium” i „Exodusu” Wojciecha Kilara. Odwołań do kultury ludowej à la tradycyjny Śląsk w nim nie ma. Jest to uniwersalna opowieść przedstawiająca podróż człowieka przez życie. W tej nowej formule zespół zaprezentował się niedawno w Bytomiu, jesienią pojedzie do Nowego Jorku.

W Koszęcinie organizowane są kameralne koncerty, warsztaty edukacyjne, Letnia Szkoła Tańca Artystycznego. Pałac wraz z otaczającym go parkiem krajobrazowym jest otwarty dla zwiedzających.

Śląsk wciąż śpiewa i tańczy, ale dziś stał się wielofunkcyjną instytucją kultury regionalnej. Zapewne wbrew intencji partyjnych założycieli z lat 50. odegrał dużą rolę w budowaniu tożsamości, dumy i poczucia śląskiej odrębności.

***

Więcej o historii regionu w najnowszym Pomocniku Historycznym POLITYKI „Dzieje Śląska, czyli historia na pograniczu”, do kupienia w dobrych punktach sprzedaży i na sklep.polityka.pl.

Polityka 35.2019 (3225) z dnia 27.08.2019; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Hadyna z Koszęcina"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną