O pamięć spustoszeń wojennych we własnym kraju od niepamiętnych czasów dbali dziejopisowie i poeci. Jak w XVII w. urodzony w Głogowie Andreas Gryphius, który „łzami ojczyzny” opłakiwał zgwałcone w czasie wojny trzydziestoletniej (1618–48) przez żołdaków kobiety i wymordowanych mieszkańców śląskich miast i wsi. Niemniej wojny trwały nadal – gabinetowe, imperialne i rewolucyjne – wbijając do zbiorowej pamięci przede wszystkim imiona kolejnych „bogów wojny” i miejsca wielkich bitew, a nie miejsca masakr ludności cywilnej, jak choćby kolejne „rzezie Pragi”, w 1656 r. przez Szwedów czy w 1794 r. przez Suworowa. Jeszcze pierwsza wojna światowa kojarzy nam się przede wszystkim z żołnierską „maszynką do mięsa” pod Verdun czy szarżą legionowych ułanów pod Rokitną, a nie z masakrami cywilów w Belgii, Galicji czy Prusach Wschodnich.
Dopiero druga wojna światowa zmieniła te relacje. Obok wielkich bitew wryła się w pamięć bezwzględna rozprawa III Rzeszy nie tylko z częścią ludności cywilnej w zajmowanych przez Wehrmacht krajach, jak i z przeznaczonymi do wyniszczenia przez rasistowskie kierownictwo Niemiec grupami własnych obywateli. Nieprzypadkowo 1 września 1939 r. Hitler nie tylko ogłosił rozpoczęcie wojny z Polską, ale też zapowiedział zniszczenie „światowego żydostwa” i podpisał tajny rozkaz likwidacji niemieckich niepełnosprawnych i chorych psychicznie.
W bilansie ofiar drugiej wojny liczba wymordowanych cywilów (55 mln) znacznie przewyższa liczbę poległych żołnierzy wszystkich armii (25 mln). Toteż w świadomości większości narodów europejskich, kształtowanej w czasie zimnej wojny, jak i już po rozpadzie ZSRR, ta wojna ma dwa oblicza. W okresie międzywojennym literatura i sztuka europejska skupiały się na dramacie żołnierzy masakrowanych po obu stronach frontu „w nawałnicy żelaza”, walczących w okopach pod państwowymi sztandarami o dominację w Europie lub pod narodowymi barwami w nadziei na uzyskanie niepodległości.