Słuchajcie, to ja mówię, zastrzelony Polak
Zabrano mi me życie i mój hełm górniczy…*
Kalendarz zadbał o symboliczną scenerię. W piątek 13 grudnia został skazany Roman S., ostatni nieosądzony dotąd w poprzednich procesach funkcjonariusz plutonu specjalnego ZOMO. Oddziału, który 38 lat temu, mniej więcej koło południa, otworzył ogień do strajkujących górników kopalni „Wujek”. Na miejscu zdarzenia, lub w wyniku odniesionych tam ran, zginęło dziewięciu zwyczajnych, prostych hajerów. Najstarszy, Józek Czekalski, miał za sobą 24 lata pracy i liczył dni do górniczej emerytury. Najmłodszy, 19-letni Jasiek Stawisiński... liczył. Liczył jeszcze na wszystko.
Czytaj także: Wujek – teorie spiskowe i prawdziwe
Sądowa odsłona dramatu „Wujka”
Sam Roman S. miał wówczas 24 lata – tyle, ile Józek Czekalski przepracował pod ziemią. W 1989 r. wyjechał z rodziną do Niemiec, zmienił obywatelstwo i przyjął nazwisko żony. Chciał, żeby tamto ZDARZENIE go nie dopadło. Ale dopadło – w maju tego roku, na chorwackim wybrzeżu, w samym środku wakacji. Europejski nakaz aresztowania nie uznał tych okoliczności za łagodzące i w rezultacie Roman S. dostał trzy i pół roku więzienia. Prosił o uniewinnienie, bo nigdy nie użył broni skierowanej lufą do człowieka. Nie strzelał nawet w powietrze. To było po prostu ZDARZENIE.
Podobnie bronili się jego koledzy z plutonu antyterrorystycznego, osądzeni wcześniej. Do strzelania w górników żaden się nie przyznał. Skazanie Romana S. kończy sądową odsłonę dramatu „Wujka”, choć niewątpliwie należy się liczyć z apelacją tego.