Kiedy harcmistrz Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Michał Kuczmierowski dowiedział się o katastrofie, uznał, że jako harcerz coś musi zrobić. Podobnie ocenili to jego koledzy, którzy założyli mundury i pojechali pod Pałac. ZHR był tam pierwszy. Dopiero później dołączyły inne organizacje harcerskie.
„To był dla nas naturalny odruch. Zdarzyła się straszna w historii państwa rzecz” – opowiadał niemal miesiąc po katastrofie, podkreślając, że jego ZHR służy „Bogu, Polsce i bliźnim”. Konsekwencją tego odruchu była m.in. inicjatywa ustawienia przed Pałacem Prezydenckim krzyża, który miał zastąpić inne, mniejsze, przynoszone w to miejsce przez różne osoby. Wysoki na ponad trzy metry, wykonany z drewna, stanął 15 kwietnia 2010 r. tuż za łańcuchami odgradzającymi Krakowskie Przedmieście od Pałacu Prezydenckiego – a więc już na terenie należącym do kancelarii głowy państwa, a nie do miasta rządzonego wówczas przez wiceprzewodniczącą PO Hannę Gronkiewicz-Waltz. W ten sposób stał się nietykalny, przynajmniej do rozstrzygnięcia wyborów, czyli do 4 lipca. Miasto, nawet gdyby chciało, nie mogło go usunąć z terenu Kancelarii Prezydenta. A tam, jak wiadomo, de facto rządzili ludzie Lecha Kaczyńskiego.
Jakiś miesiąc po ustawieniu krzyża do jego pionowej części ktoś przykręcił metalową tabliczkę z wyrytym napisem: „Ten krzyż to apel harcerek i harcerzy do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika w hołdzie tragicznie zmarłym 10 kwietnia 2010 r. w drodze do Katynia oraz dla upamiętnienia dni żałoby narodowej, która zjednoczyła nas ponad wszelkimi podziałami”. Oficjalna wersja mówi, że była to inicjatywa trzech największych organizacji harcerskich działających w Polsce – ZHP, ZHR i Zawiszaków – jako wyraz ich pojednania. A precyzyjniej – Inicjatywy „Polsce i bliźnim”, do której mieli należeć przedstawiciele różnych środowisk harcerskich, trzymających się z dala od polityki, i która podpisała się pod apelem na tabliczce umieszczonej na krzyżu. Których środowisk konkretnie? „Inicjatywa zgromadziła druhów z ZHP ZHR i Zawiszaków, którzy dyżurowali pod Pałacem” – twierdził Piotr Trąbiński z ZHR. Wiadomo jednak, że jako jego inicjatorzy i rzecznicy występowali jedynie dwaj członkowie ZHR – Kuczmierowski i Trąbiński. I że harcerze z ZHP mogli się poczuć oszukani całym zamieszaniem wokół krzyża. „Druh Trąbiński zadzwonił przed pierwszą miesięcznicą katastrofy, pytał, czy pójdą razem pod krzyż. Ruszyli spontanicznie, nie spodziewając się, że Trąbiński zrobi z »inicjatywy« polityczny sztandar” – mówił „Gazecie Wyborczej” Jędrzej Kunowski, rzecznik stołecznego ZHP.
To Kuczmierowski z Trąbińskim postawili krzyż w pierwszych dniach żałoby. Według informacji „Gazety Wyborczej” miał ich namówić do tego urzędnik z Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Który? Dziś nie wiadomo tego na pewno. Niektórzy z byłych pracowników Kancelarii Prezydenta wskazują na Przemysława Bryksę, szefa biura Narodowej Rady Rozwoju u prezydenta Dudy, jako na tego, który brał udział w stawianiu krzyża. Do września 2009 r. był on ważnym urzędnikiem w BBN, zaś w latach 1995–2007 członkiem ZHR, w którym m.in. wchodził w skład władz mazowieckiej chorągwi związku.
* * *
Książka w przedsprzedaży na sklep.polityka.pl oraz wersja cyfrowa: e-book
* * *
Pewne jest, że to ZHR-owcy przykręcili do krzyża tabliczkę z apelem o budowę pomnika na Krakowskim Przedmieściu, który natychmiast podchwycili wszyscy „obrońcy krzyża” i co szybko zaostrzyło nastroje. Choć harcerze odżegnywali się od jakichkolwiek politycznych intencji i prosili, by ich inicjatywy nie włączać – jak mówił Trąbiński – „w spór polityczny i walkę światopoglądową”, to z drugiej strony w końcu przyznali, że stawiali krzyż z myślą o tym, by na jego miejscu ustawić inny „znak symbolizujący łączącą nas ideę budowy pomnika”. Ale łączącą kogo? Tego harcerze nigdy konkretnie nie powiedzieli. Nie było jednak innego środowiska, które „łączyła idea budowy pomnika” na Krakowskim Przedmieściu, niż PiS, jego satelity i sympatycy oraz narodowcy. Harcerze nie byli też skorzy do szybkiego przenoszenia krzyża, choć na Krakowskim Przedmieściu dochodziło do napięć i konfliktów między modlącymi się a przechodniami, którzy wychodząc z pobliskiego baru Przekąski Zakąski (wówczas obowiązkowego punktu każdego „imprezowego” wyjścia na Starówkę), wdawali się z nimi w utarczki i kłótnie. Krakowskie Przedmieście pod Pałacem Prezydenckim w pewnym momencie stało się jedną z największych atrakcji nocnego życia stolicy.
Narodowcy zmieniają front
Zatroskani o los krzyża harcerze oraz protestujący przeciwko jego przeniesieniu politycy PiS powinni wiedzieć, kto nadawał ton wydarzeniom na Krakowskim Przedmieściu, właściwie aż do pierwszej rocznicy katastrofy, gdy przed Pałacem stanął namiot ruchu Solidarni 2010. Wbrew temu, co się powszechnie uważa, nie byli to ani ludzie PiS, ani nawiedzeni, ani dewoci.
Krzyżową histerię nakręcali bowiem reprezentanci środowisk prorosyjskich, czy wręcz proputinowskich, z drugiej zaś strony radykalnie nacjonalistycznych i antyzachodnich, fundamentalistycznie katolickich, ksenofobicznych i antysemickich. Cały ten radykalny polityczny plankton pojawił się na Krakowskim Przedmieściu, jakby wyczuwając wyjątkową szansę przekucia tragedii na polityczne korzyści, i nie opuszczał go długimi miesiącami. „Dla wielu środowisk była to boska niespodzianka. Nagle stało się coś, co zdaniem mnóstwa osób należało do porządku nadprzyrodzonego, metafizycznego. Myśląc narodowo – kara Boża, że trzeba się nawrócić, że ludzie zobaczą, że tak się nie da żyć. Że ten system nie może tak trwać, że on jest słaby. Niektórzy czuli to emocjonalnie, duchowo, inni postrzegali bardziej instrumentalnie. Że pokazało to nieudolność struktur państwa kierowanych przez liberalną Platformę, która nie umie okazać siły i dać narodowi spoiwa, i że tu jest pustka, aspiracje, które można zagospodarować” – mówił w Dwutygodniku Tomasz Wiśniewski, były narodowiec i radykał, w latach 2009–2013 działacz takich organizacji, jak Unia Polityki Realnej czy narodowo-bolszewicka Falanga.
Jak podsumował jeden z anonimowych autorów neofaszystowskiego, związanego z Narodowym Odrodzeniem Polski, portalu nacjonalista.pl: na Krakowskim Przedmieściu stanęły naprzeciw siebie „z jednej strony »siły dobra« – różnej maści »prawdziwi prawicowcy»: obrońcy krzyża, poskromiciele PO, żarliwi katolicy, neoendecja i badacze »zamachu ze strony Rosji«. Z drugiej zaś »zło« – lewica, środowiska skupione wokół PO czy zwykli obywatele zmęczeni smoleńską szopką”.
Dzień przed tym, gdy harcerze postawili krzyż, 14 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu pojawili się skrajni narodowcy. Prawie dwa tygodnie przed emisją głośnego filmu „Solidarni 2010” Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, gdzie pojawiły się głosy mówiące o zamachu, w którym „zabito prezydenta i całą polską elitę”. Grupie narodowców przewodził 39-letni wówczas lekarz zatrudniony w przychodni w Tłuszczu Eugeniusz Sendecki. Choć jeszcze cztery miesiące wcześniej nazywał Lecha Kaczyńskiego „zdrajcą” – a jak przyznawał, gdy dowiedział się o wypadku, miał „odruch mściwej satysfakcji” – nagle zmienił front. W urządzonym na przystanku autobusowym przy Krakowskim Przedmieściu zaimprowizowanym studiu założonego przez siebie na YouTube kanału o nazwie Telewizja Narodowa ogłosił w uniesieniu, że „te wszystkie pretensje, które mieliśmy – słuszne zresztą – do osób, które zginęły w katastrofie, te rzeczy bledną, jeżeli spotykamy się z tym, co wydarzy się w Krakowie (...). Z królewskim pogrzebem. Polska zaistniej e po raz kolejny w kontekście Wawelu, w kontekście królewskich grobów, tego, co stanowi pamięć, tego, co odnosi się do nas, Polaków, do naszej przeszłości i przyszłości”. Poza tym, w konsekwencji tragedii z 10 kwietnia, naród zaczął „czuć po polsku”, co można rozumieć jako jej pozytywny efekt. Apelował, by powstrzymać się od krytyki Lecha Kaczyńskiego „może przez pół roku”, bo „naród tego człowieka opłakuje”.