Mają różne nazwy: tal, polon, rycyna, nowiczok, trawa złamanego serca. Podaje się je w jedzeniu, dodaje do herbaty, smaruje nimi klamki, a nawet wystrzeliwuje z parasola. Cel jednak pozostaje ten sam: uciszyć ludzi, którzy zagrażają władzy. I choć różnej maści trucizny zdają się być ostatnimi laty najpopularniejszą bronią Kremla, to w czasach sowieckich tamtejsze służby uciekały się raczej do rewolweru bądź bomby.
W 1938 r. Jewhen Konowalec, przywódca ukraińskich nacjonalistów, zginął w rotterdamskiej kawiarni od wybuchu bomby ukrytej w bombonierce z czekoladkami. W przypadku zamachu na Lwa Trockiego – osobistego wroga Stalina – zastosowano jeszcze brutalniejsze środki. Najpierw w maju 1940 r. napad na zamieszkaną przez Trockiego willę na przedmieściach Mexico City przeprowadziło dwudziestoosobowe komando agentów zwerbowanych przez radziecki wywiad. Budynek został dosłownie podziurawiony kulami i tylko dzięki cudownemu zbiegowi okoliczności Trockiemu nic się nie stało. Trzy miesiące później Ramon Mercader, zaufany współpracownik twórcy Armii Czerwonej i jednocześnie agent KGB, z zaskoczenia zaatakował Trockiego czekanem, czego ten już nie przeżył.
Rozpylacze i parasole
Stopień wyrafinowania radzieckich służb wzrósł w dobie zimnowojennej rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Konieczność podtrzymania przez Moskwę wizerunku „ojczyzny pokoju” spowodowała, że staromodne zamachy bombowe i morderstwa w biały dzień stopniowo wychodziły z mody. Kierownictwu w coraz mniejszym stopniu zależało na krwi i rozgłosie – liczyła się przede wszystkim skuteczność. Przykładem zastosowania nowych metod była sprawa otoczonego w Polsce złą sławą Stepana Bandery. W 1959 r. Bandera zginął na klatce schodowej swojej kamienicy w Monachium, kiedy agent KGB Bohdan Staszynski użył przeciw niemu specjalnego pistoletu rozpylającego cyjanek potasu (tzw.